Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/144

Ta strona została przepisana.

rezykować. Jeśli uda ci się wybrnąć ze śniegów i za dwa dni dotrzéć do Poker Flat'u, wygrasz wielką stawkę.
Zapytany przez Tommy, co sam zamierza począć, odrzekł krótko i sucho:
— Ja, zostaję.
Kochankowie, rozstając się, spletli się długim i czułym uściskiem. „Księżniczka“ widząc Oakhurst'a gotującego się towarzyszyć młodzieńcowi, spytała go niespokojnie, czy téż zamierza oddalić się?
— Tylko do ujścia wąwozu — odrzekł chłodno. Nagle zwrócił się i na bladych ustach „Księżniczki“ złożył najniespodzianiéj pocałunek. W zdziwieniu czy wzruszeniu spłonęły na chwilę jéj lica.
Noc przyszła. Z nocą zerwał się wicher i nowa śnieżna zamieć. Miser Oakhurst nie wrócił. „Księżniczka“ usiłując rozpalić ogień, znalazła litościwą ręką nagromadzony w lepiance zapas opału na dni kilka. Łzy nabiegły jéj do oczu. Skryła je przed Piney, nie chcąc zasmucać „dziecka“.
Obie nie spały tej nocy. Spojrzawszy na siebie przy porannym brzasku, odgadły się wzajemnie, wiedziały, co je czeka, lecz nie przemówiły i słowa. Piney młodsza i silniejsza, objęła, aby ją wesprzéć, chwiejną kibić „Księżniczki“. Tak wspierając się wzajemnie przesiedziały w milczeniu dzień cały. Z nocą burza zawyła z nową wściekłością i, potargawszy wiotką strzechę z gałęzi, wpadła do lepianki. Nad rankiem, skrzepłe kobiety sił już nie miały rozpalić ognia, osłupiałym, senliwym wzrokiem wodziły po gasnących w popiele iskrach. Gdy ostatnia zgasła, „Księżniczka“ przytuliła się bliżéj do Piney.
— Czy mogłabyś się modlić? — spytała ją, grobowe naruszając milczenie.
— Nie, kochanko! — odpowiedziała dziewczyna.
„Księżniczce“, choć nie wiedziała czemu, ciężar jakiś spadł z serca. Wsparła głowę na ramieniu Piney i nie mówiły już z sobą więcéj. Tak pochylone ku sobie, młodsza i silniejsza, dziewiczém objęciem podtrzymując słabą i ułomną, usnęły obie.
Ucichła burza. Wiatr zwolna chwiał nad uśpionemi gałęzie drzew, ciche im nucąc kołysanki. Leciuchne, olśniewające płatki śniegu, nakształt białych motyli, latały ponad niemi i słały się dokoła miękkim, puszystym kobiercem. Gdy księżyc wyjrzał z po-za chmur, tam, gdzie niedawno koczowała garść banitów, nie pozostało śladu ludzkiéj ręki lub stopy. Dokoła, okiem nie przejrzana rozciągała się biel śnieżna, niepokalana.
Tak kobiety te spały dzień cały i jeszcze dzień następny i nie zbudziły się wówczas nawet, gdy ludzkie kroki i głosy niosących im pomoc, przerwały zaklętą ciszę wąwozu. Gdy odgarnięto przy-