Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/148

Ta strona została przepisana.

się do reszty: on zaczął pić, ona ze zdwojonym zapałem zapełniała utworami swéj muzy szpalty „Lawiny“.
I w tym to jakoś czasie przyszła pułkownikowi Starbottle szczęśliwa myśl porównania Klary z Safoną. Palnął artykuł co się zowie, przeładowany greckiemi cytatami i skromnie podpisany literami N. S. Że zaś w drukarni „Lawiny“ nie posiadano greckich czcionek, wszystko zostało wydrukowane romańskim alfabetem, ku wielkiemu niezadowoleniu autora, lecz ku zupełnemu zadowoleniu czytelników, biorących nieznane sobie brzmienia za doskonałe naśladowanie dyalektu jednego z indyjskich plemion, śród którego pułkownik gościł był jakoby czas dłuższy. Drobne to nieporozumienie przeszłoby zapewne niepostrzeżone, gdyby „Echo“ oddawna rywalizujące z „Lawiną“ i nieprzychylne dla poetki, nie zwróciło było na fakt ten uwagi. Wszczęła się zacięta polemika, któréj zakończeniem był inserat w „Lawinie“ następującéj treści:
„Przed gospodą Eureka, w poniedziałek, odbył się pojedynek pomiędzy znamienitym naszym pułkownikiem St... i znanym a zasłużonym publicystą, kolegą naszym z Echa. Po wymianie strzałów, z których jeden wypadkiem ugodził w nogę przechodzącego nieopodal chińczyka, — dwaj szlachetni zapaśnicy podali sobie ręce. Gruba zasłona tajemnicy pokrywa pobudki krwawego zajścia i popełnimy może niedyskrecyą wskazując utalentowaną poetkę, któréj utwory niejednokrotnie ozdabiały szpalty Lawiny“.
Filozoficzna neutralność, zastosowana w wypadku tym przez męża nadobnéj poetki, zjednała mu powszechny szacunek.
— Nie od proporcyi ma na karku głowę — zauważył któryś z miejscowych moralistów; drugi zaś dodał:
— Wynik téj sprawy musiał być zawsze dla niego zadawalniającym. Jeśliby padł redaktor „Echa“, mistres Thetherick byłaby pomszczoną, jeśliby zaś padł Starbottle, Thetherick byłby pomszczonym, to jasne.
Bądźcobądź, wkrótce po tym wypadku, mistres Thetherick tak jak stała, w jednéj sukni, opuściła dom mężowski, lecz w hotelu, do którego się przeniosła, nic postępowaniu jéj zarzucić nie zdołano.
Pewnego letniego poranku skierowała kroki ku jodłom otaczającym miasto. Nieliczni o porannéj dobie przechodnie, zajęci zresztą odjazdem dyliżansu, nie zwracali na nią uwagi. Domy na skraju miasta były rzadsze, ulice puste. Tu to właśnie czekał na nią pułkownik Starbottle. Ubrany ze zwykłą żołnierską akuratnością, w krawacie, białych kołnierzykach i ciasnych, błyszczących lakierkach, z laską niedbale przewieszoną przez ramię, tém niemniéj zdawał się zmieszanym jak i złapanym. Spostrzegłszy go,