Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/15

Ta strona została przepisana.

Gdzieniegdzie tylko w dolinach, pod gór osłoną, zielenią się pastwiska. Na niższych szczeblach gór szumią jodły i sosny, i na brzegach strumieni kwitną azalie—daléj złocą się piaszczyste wydmy, wyżéj nagie piętrzą się skały. Śniegi bywają tu głębokie, wezbrania wód częste, wylewy groźne, mgły nieprzejrzyste; palące promienie słońca przedzierają się przez atmosferę przejętą czerwonawym pyłem; ocean o brzegi rozbija mętne fale, lub wbiegając na nie przypływem, zmienia w salowe migotliwe bagniska. Ulewne deszcze spływają z chmur ołowianych; wichry szaleją na skalistych szczytach, z jękiem przebiegają wąwozy, wpadają do pieczar.
Przeszłością tego kęsa ziemi... niedawno, bo zaledwie dwadzieścia lat (1849) przed ukazaniem się pierwszego literackiego utworu Bret-Harte'a, zaszła rzeź tuziemców, źółtych Indyan, zgnębionych przez białych poszukiwaczy złota. Prawem... przemoc, podstęp i zemsta, lynch, luźne przepisy miejscowe i równie luźne węzły z Unią. Ludnością... zbiegowisko awanturników, przedsiębiorców i nędzników, dostarczanych przez ludy wszystkich części świata. Spójnią, co ich łączy... nietrwałe kontrakty i niebezpieczne sojusze, zawsze niedowierzających sobie wzajemnie spólników, pewna zresztą solidarność pomiędzy osadnikami każdéj kolonii, zazdrosnemi o bogactwo, które się ukrywać może w głębi zakontraktowanych gruntów. Do gruntów tych bronią innym kolonistom przystępu. Byle trafić na żyłę złota! Pojedynki, oszustwa, gra i pijaństwo na porządku tam dziennym. Trawiącéj każdego zasobna i wszystkich razem gorączki zysku nie krępują żadne względy i pozory; namiętności brutalnie występują na jaw z cynizmem na czole. Imiona ludzi tych... nieznane i niestałe. Gonitwa do jednéj mety — złotéj żyły zniwelowała stany. Nawet umysłowe i moralne stopnie niezaprzeczonéj hierarchii inteligencyi i zasługi, znikły pod brutalnym tym naciskiem. Zdeptano towarzyskie, kędyś tam obowiązujące formy, przybrano sobie nowe, samorodne i tymczasowe. Każdy tu przechodniem, każdy śpieszy... Są i tacy, którzy już nigdzie nie śpieszą i wrócić nie mają gdzie i kędy... Chcieliby zapomniéć... Ale sumienie — bezsenna Harpija, ale pamięć o tém, co było i co już nie wróci, i o tém coby być mogło, gdyby... O! lepiéj stokroć wypełniać beczkę Danaid, niż w bezdenną przepaść pamięci wylewać niewyczerpane żale nieprzebraną tęsknotę.
„W zgrai téj — mówi autor — niéma ani jednego, któryby pozostawał w zupełnéj zgodzie z prawami kędyś tam obowiązującymi ludzi“. — A daléj dodaje: „Napróżno jednak szukalibyście na twarzach ich i w zewnętrznych cechach śladów przeszłości lub skrytych usposobień każdego. Herszt zbiegów, pod bujnemi pło-