Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/150

Ta strona została przepisana.

kominku leżała zapomniana rękawiczka, niższe szuflady w komodzie były wpół odsunięte, na toalecie walał się mankiet i zapinka. Jakie się w téj chwili w myśli jéj zbudziły wspomnienia, nie wiem; dość, że zbladła, wstrząsnęła się cała i z ręką na klamce ode drzwi, z bijącém sercem, niespokojna i wystraszona zdawała się znów nasłuchiwać. Zbliżyła się potém do lustra i rozdzielając kasztanowate włosy nad drobném, różowém uszkiem, odkryła zaledwie przez pół zagojoną bliznę. Przypatrywała się jéj długo, przechylając głowę z ramienia na ramię, a jednocześnie w aksamitnych jéj źrenicach zapalały się iskry żalu i gniewu. Roześmiała się wreszcie głośno, sucho i z nerwowym pośpiechem rzuciła się do szafy z odzieniem. Nie znalazłszy odrazu jakiéjś ulubionéj sukni, omało że się nie rozpłakała, gdy zaś ją znalazła, wybuchnęła nieskończoną wdzięcznością ku Temu, którego Opatrzność czuwa nad sierotami i nad opuszczonemi. A potém? potém, chociaż mało miała przed sobą czasu, nie mogła oprzéć się pokusie przymierzenia jakiegoś stroiku i długo, długo stojąc przed lustrem, przypatrywała się, jaki efekt w jéj włosach sprawia ponsowa wstążka...
Wtém, tuż za nią, ozwał się głosik dziecinny:
— Czy to mama?
Obejrzała się zdumiona. Na progu stało pięcio-czy sześcio-letnie dziewczę, odziane w sukienkę z kosztownego materyału, lecz brudną i zmiętą.
Dziewczynka, któréj główkę pokrywały włosy gęste, ognistorude, tuliła do piersi zwiniętą z gałganków lalkę, równéj niemal z sobą urody, dzieło zapewne rąk własnych, o ile wnosić było można z kształtu do cylindra podobnéj głowy i węglowych kresek, mających jakoby przedstawiać oczy, nos i usta. Szal duży, spływając ze szczupłych jéj ramion, wlókł się za nią po ziemi. Maleństwo to z wpółuśmiechniętą, a wpółpoważną, zwykłą dzieciom pozostawionym samym sobie, minką, zabawne było i powabne zarazem. Nie musiało jednak wywrzéć pociągającego wrażenia na mistres Thetherick, gdyż na powtórne zapytanie: „czy to mama?“ odpowiedziała ostrém i krótkiém przeczeniem, obrzucając przytém wchodzącą surowém, gniewném spojrzeniem.
Pod spojrzeniem tém dziecię zrazu cofnęło się zmieszane, odzyskując jednak prędko śmiałość, spytało:
— To co tu robisz?
W téj chwili właśnie mistres Thetherick dostrzegła szal spadający z ramion dziewczynki.
— Jak śmiesz ruszać moje rzeczy! — zawołała — brzydka dziewczyno!
— Twoje! a co? to ty moja mama!