Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/155

Ta strona została przepisana.

— Ach! — zaśmiało się dziecko. — To tak, niby, dla zabawy! bawmy się, mamo! i ja pojadę z tobą!
Kery wybiegła do dalszych pokoi, po chwili wróciła wlokąc za sobą mały kuferek, zaczęła w nim pakować i z największą powagą układać: sukienki swe, zabawki, gałganki. Mistres Thetherick miała pole przekonać się, że pierwszych miała niewiele, a parę pytań obznajomiło ją z historyą dziecka. Nie nastąpiło to jednak aż wówczas dopiéro, gdy w najbardziéj interesującém i zawiłém miejscu opowiadania, wzięła dziewczynkę na kolana. Siedząc tak pogrążona w myślach, przestała słuchać dziecięcego szczebiotu i bezmyślnie zapewne gładziła rude włoski dziecka.
— Mamo, źle mnie trzymasz — ozwało się dziecko po niejakim czasie, kręcąc się na jéj kolanach.
— Jakże cię mam trzymać? — spytała z zaambarasowanym uśmiechem kobieta.
— Ot, tak!
I Kery przytuliła się do jéj piersi, zarzuciła rączki na szyję, główkę o ramię oparła. Pokręciła się jeszcze parę razy nakształt małego i pieszczotliwego zwierzątka, pragnącego umieścić się jaknajwygodniéj, przytuliła się jeszcze więcéj, jeszcze bliżéj... oczki się jéj kleiły, usnęła.
Przez czas jakiś kobieta siedziała sztywna, nieruchoma, powstrzymując oddech. Nagle, coś ją tknęło, wzruszyło. Co? może te drobne, miękkie, ciepłe u szyi jéj zawisłe rączki dziecięce? może. Dość, że drgnęła w niéj śpiąca dotąd struna. Przypomniała sobie jakąś starą, dawno zapomnianą boleść, przypomniała dni dawno ubiegłe i które przez lat wiele starała się wymazać ze swéj pamięci, dni cierpienia, trwogi, niepokoju wzrastającego ze zbliżaniem się czegoś, co trzeba było uprzedzić, czemu wypadało zapobiedz, co téż uprzedzoném zostało ze śmiertelnym bólem i trwogą. Teraz myślała o tém czémś, co być mogło, przed samą sobą nie śmiąc przyznać, że było. Odtąd upłynęło lat kilka. Ach! wszak byłoby w tym samym co Kery wieku! Ramiona obejmujące dziewczynkę drżéć poczęły i czuléj tulić do łona uśpioną. Po chwili rozwarły się, tajemną jakąś poruszone siłą, odepchnęły śpiące dziecko, niżéj, niżéj, tak jak gdyby skryć je pragnęły w mogile... Burza wspomnień zerwała się, przeleciała, łzami spłynęła.
Parę łez upadło na czoło Kery. Poruszyła się, lecz kobieta ukołysała ją znów, a wydało się to jéj teraz tak łatwém, jak gdyby przez całe życie to tylko robiła. Trzymając dziecko na kolanach siedziała tak nieruchoma, spokojna, a w cichym, pustym domu, zdawała się uosobieniem ciszy. Blaski dzienne, gasnące powoli, zwię-