Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/164

Ta strona została przepisana.

kiem uwieńczone, zaloty. Do wzdragań się pięknéj kobiety przyłączyło się niebezpieczeństwo rywalizacyi z bogatym antreprenerem pogrzebów, zakochanym w niéj po uszy. Szczęściem dla pułkownika, rywal, któremu zdarzyło się grzebać pewnego, w pojedynku z pułkownikiem zabitego senatora, wycofał się ze współzawodnictwa z tak walecznym rycerzem.
Niedługo téż trwały miodowe miesiące. W czasie poślubnéj przejażdżki młodéj pary, Kery zostawała u siostry pułkownika, lecz skoro tylko pułkownikowa wróciła do domu, oświadczyła zamiar wzięcia jéj napowrót do siebie. Pułkownik, od jakiegoś czasu trawiony widocznym niepokojem, który napróżno chciał zatopić w winie, spiął surdut pod samę szyję, rozdął dekę piersiową, przeszedł się razy parę przez pokój niepewnym krokiem, odchrząknął, odmruknął, stanął wreszcie przed żoną:
— Odkładałem — począł usiłując nadać słowom swym pewność, ktoréj brak zdradzało wewnętrzne drżenie głosu — zwlekałem, odkładałem to, co jest obowiązkiem moim oznajmić ci... najdroższa. Nie chciałem niepomyślną wieścią chmurzyć nieba naszego szczęścia... hm! ha! cóż robić! wyjawić to trzeba!... Niéma jéj...
— Jakto niéma jéj — powtórzyła zcicha i napozór spokojnie pułkownikowa, lecz w głosie jéj, w błysku skośnego spojrzenia, było coś, co odrazu wytrzeźwiło pułkownika, coś, pod czém się odrazu spłaszczyły jego przed chwilą tak majestatycznie wzdęte piersi.
Odchrząknął, zaczął bełkotać:
— Zaraz wyjaśnię, proszę pozwolić, wyłuszczę, hm! tak! wyłuszczę nieprzyjemny wypadek, jaki nas... to jest, jaki spotkał to dziecię. Z chwilą śmierci Thethericka, straciłaś do niego prawo... to jest, ustały twe prawa. Tak chce prawodawstwo, a prawodawstwo to nie żarty! to rzecz wielka! hm! kolosalna! rzecz, którą właśnie mam cześć własném wspiérać ramieniem... Hm! Otóż widzisz. Czyje to dziecko? Thethericka? Wszak tak, Thethericka? Thetherick umarł... rzecz żyjąca nie może należéć do umarłego... oczywiście nie może... Wszelako, przecie... jak to powiedziéć? przecie... wszelako, dziecko ma matkę, rozumiesz?
— Gdzie ona jest? — spytała cicho, śmiertelnie pobladła kobieta.
— Zaraz, zaraz, proszę poczekać, wytłómaczę, wyłuszczę. Dziecko ma matkę... za-a-tém należy do matki. Ergo. Jurystą jestem, Amerykaninem i obowiązkiem moim było zwrócić dziecię nieszczęsnéj matce!
— Gdzie ona jest? — równie cicho, jak przedtém, spytała pułkownikowa, wzrok wlepiając w męża.
Mieszał się coraz więcéj.