Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/165

Ta strona została przepisana.

— Odjechała... hm! wczoraj... statkiem parowym... pierwszéj klasy... Wartkie fale uniosły dziecię do nieszczęsnéj matki.
Mistres Starbottle ani drgnęła. Pułkownik, uspokojony tém zachowaniem się żony, zbliżył się do niéj z dygnitarską powagą i tkliwą zarazem galanteryą.
— Uczucia twe — począł dość płynnie — uczucia twe przynoszą zaszczyt całéj płci nadobnéj, lecz rozważ proszę te okoliczności hm! ha! uf!
Poprawił krawat, uśmiechnął się, przysunął bliżéj do żony.
— Czyż może co rozłączyć dwa spojone... hm! tak! spojone serca? Mała ta ładną była, dobrą, grzeczną dziewczynką... ale... nie nasza, nie nasza! Niéma jéj... hm! Czyż już nam nic nie pozostało?... rozważ, pomyśl, zastanów się... czy ci już nic nie pozostało? A ja?...
— Ty!... — krzyknęła gwałtownie kobieta, zrywając się na równe nogi. — Ty!... a wiesz-że dlaczego wyszłam za ciebie? Dlatego tylko, aby jéj dać chleb i dach. Ty! aleś ty pies poprostu, którego do nóg mych przykułam, aby nie dać przystępu innym. Ty!...
Odepchnęła odurzonego, przeszła do pokoju, który przedtém był pokojem Kery; po chwili minęła znów męża i potrąciła go, udając się do swego pokoju. Nagle zjawiła się znów przed nim z płonącemi policzkami; błyszczącém okiem, brwią ściągniętą, drżącemi usty, wyniosła, rozkazująca, nieprzejednana!
— Słuchaj — rzekła ochrypłym głosem — słuchaj! Nie dotkniesz mnie, nie zbliżysz się do mnie, oblicza mego nie ujrzysz, dopóki mi jéj nie wrócisz. Tam, gdzie ona będzie, ja będę. Wydostanę ją chociażby z pod ziemi! Słyszysz! zrozumiałeś?...
Potrąciła go znów, zrobiła rękoma giest, jak gdyby zrywała jakieś węzły, a odszedłszy do swego pokoju, zatrzasnęła drzwi za sobą i zamknęła na klucz. Walecznego pułkownika zdjął strach paniczny. Zachwiał się na nogach, runął jak długi na kanapę. Parę razy próbował dźwignąć się, lecz nie mógł, aż ulegając wreszcie wpływom wrażeń i napojów, któremi usiłował był podniecać odwagę, po wybełkotaniu kilku słów od rzeczy, zapadł w sen twardy.
Tymczasem w przyległym pokoju, pułkownikowa układała swe rzeczy z gorączkowym pośpiechem. Okoliczność ta musiała jéj przywieść na pamięć odjazd z Fiddletown, gdyż razy parę zatrzymała się, ręce podnosiła do płonącéj twarzy, nasłuchiwała, czy téż u drzwi nie odezwie się znów cichy dziecinny głosik „ci to mama“... Na samo wspomnienie słów tych drżała teraz i oczy jéj mgliły się łzami. Przypadkiem natrafiła na wpółzdarty, dziecinny trzewiczek. Na ten widok wydarł się jéj pierwszy jęk z piersi. Trzewiczek podnio-