Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/177

Ta strona została przepisana.

— I dotąd zachowywałeś to w tajemnicy przede mną i przed nią? — rzekła.
Dżak uśmiechnął się tylko.
W tydzień potém prawne formalności były spełnione, Kery pozostała przy mistres Starbottle, która najęła domek na przedmieściu, w oczekiwaniu powrotu zdrowia i wiosny.
Lecz i jedno i drugie dziwnie się jakoś opóźniały tego roku. Chora się jednak nie niecierpliwiła. Z okien przypatrywała się nieznanym w Kalifornii drzewom i rozpytywała Kery o ich nazwy. Na to dziwnie opóźniające się tego roku lato planowała długie i dalekie przechadzki z Kery, w tych zielonych gajach, które widziała w oddali... zdawało jéj się nawet, że coś o tém napisze... widocznie do sił wracała. Kto wié, czy jeden z ówczesnych mieszkańców tego domku na przedmieściu nie zachowuje dotąd jako skarb cenny piosenki, tak świeżéj i wdzięcznéj, że dobrać do niéj jako wtór można było szczebiot skowronków, uwijających się u okien i wołających niby na chorą kobietę.
Nadszedł wreszcie, jako miła niespodzianka, dzień tak piękny i pogodny, ciepły, wonny, wiosenném ozłocony słońcem, że wyniesiono chorą na powietrze. Grzejąc się na słońcu zdawała się zadowoloną i spokojną.
Kery zmęczona czuwaniem u nóg jéj usnęła. Długie i cienkie palce mistres Starbottle z pieszczotą przesuwały się po jéj ognistych włosach. Przywołała do siebie Dżaka.
— Kto tu był dopiéro? z kim rozmawiałeś? — spytała wpatrując się weń bacznie.
— Miss Van Corlear — odrzekł.
Chwilę milczała, nie wypuszczając z chłodnych rąk jego ręki i patrząc nań swemi aksamitnemi źrenicami.
— Usiądź przy mnie — rzekła ledwie dosłyszalnym głosem — chcę ci coś powiedziéć. Jeśli ci się kiedy... o, dawno temu! wydałam okrutną, zimną lub zalotną, to dlatego, że cię kochałam, Dżak. Ciebie jednego kochałam gorąco, prawdziwie, wówczas nawet, gdy się zdawałam niegodną twéj miłości. Nie chciałam-bo, widzisz, wiązać twéj przyszłości z moją... przeszło to... teraz wszystko już przeszło... minęło... Ale marzyłam... zwyczajnie kobieta, marzyłam, że w niéj znajdziesz, czego mi brakło, co cię Dżak uszczęśliwi...
Tu rzuciła na śpiącą na swych kolanach dziewczynę spojrzenie niewymownéj czułości.
— Marzyłam — ciągnęła — że ty ją pokochasz, dobry, szlachetny Dżaku! czyż i te marzenia płonne były?
Spojrzała mu niespokojnie w oczy.