Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/192

Ta strona została przepisana.

Wszystko się tedy wyjaśniło. Szło o odwiedziny w sklepie Hop-Sing’a, o przypatrzenie się zapewne nowym jakimś osobliwościom przybyłym z niebieskiego państwa, o pogawędkę przyjemną, przy filiżance herbaty takiéj, z jaką się rzadko spotkać można, przy wyborném przytém cygarze, a potém o zwiedzenie chińskiego teatru, lub coś podobnego; taki był bowiem zwykły porządek przyjęć u tego gościnnego przedstawiciela kompanii Ning-Fu.
Punkt téż o ósméj, w piątek, wszedłem do sklepu Chińczyka pod Nr. — na Sakramento St. Uderzył mnie niezwykły zapach, nieco odurzający, który już nieraz w miejscach tych zauważyłem, zwykła wystawa dziwacznych a ponętnych przedmiotów: dzbany, filiżanki, figurynki; zwykła mieszanina dziwactwa i wdzięku, zwykła błahość, dysharmonia rażąca i olśniewająca barw i linij. Na smokach, na olbrzymich rozmiarów motylach, fruwały kity i skrzydła. Były tam latawce tak olbrzymie, że niejeden dorosły mężczyzna bawićby się niemi nie zdołał. Bogowie tajemniczy, szpetni nad wyraz wszelki, stali zaklęci w bronzie, porcelanie i kości słoniowéj. Były półmiski przysmaków całe pokryte przepisami Konfucyusza; kapelusze do koszyków podobne i koszyki podobne do najwytworniejszych elegantek kapeluszy; były materye tak misternie haftowane, a tak lekkie i cienkie, że dziesiątki łokci przesuwały się przez pierścionek najdrobniejszego z paluszków... I czego tam jeszcze nie było! Pełno osobliwości, przez które zaledwiem się zdołał przedostać do ubocznéj izby, gdzie czekał gospodarz domu.
Zanim przystąpię do opisania tego ostatniego, upraszam czytelnika o otrząśnienie się z wszelkich wyobrażeń, jakich o Chińczykach nabrał, bywając w cyrku i na balecie. Hop-Sing nie miał na sobie spodni obszytych przedziwnemi dzwoneczkami, i nawet wyznać tu muszę, że mi się nigdy nie zdarzyło spotkać prawdziwego Chińczyka noszącego podobne ubranie. Nie trzymał wieczyście wskazujących palców wyciągniętych przed sobą, nie tańczył, nie skakał ustawicznie. Nie słyszałem téż ani razu, aby Chińczyk prawdziwy bełkotał niezrozumiałe a kabalistyczne sylaby, jakie mu w usta wkładają po teatrach naszych. Hop-Sing był przystojnym, urodziwym i powagi pełnym dżentelmanem. Cera jego, aż po sam wierzchołek głowy, skąd zwisał warkocz włosów, podobną była do glansowanego, brunatnego, przezroczystego papieru. Jego skośne oczy czarne były i połyskujące, nos delikatny, usta drobne, zęby białe i równe. Ubrany był w jedwabną szafirową bluzę, na którą, wychodząc z domu, nakładał krótki kaftan z astrachanu. Nakładał téż wówczas parę jedwabnych szafirowych spodni, delikatnie haftowanych na szwach i u dołu. Wyglądało to wprawdzie tak jakoś, jak gdyby nic więcéj nie miał pod spodem, lecz maniera jego przy-