Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/193

Ta strona została przepisana.

tém nie pozwalała przyjaciołom jego robić mu w tym względzie wyrzutów. Uprzejmym był i poważnym zarazem. Płynnie mówił po angielsku i po francusku. Jedném słowem wątpię, czy pomiędzy chrześcijańskiemi kupcami wieluby można było naliczyć jemu podobnych.
Oprócz mnie, kilku innych gości wezwał tego wieczoru. Był sędzia najwyższéj izby, dygnitarz jakiś, redaktor dziennika, znamienity kupiec. Po wypiciu herbaty i spożyciu słodyczy, na dziwacznéj podanych porcelanie, Hop-Sing powstał, zapraszając nas za sobą. Wiódł nas w podziemia. Znaleźliśmy się po chwili w miejscu rzęsiście oświetloném. Na asfaltowéj podłodze ustawione były w półkole krzesła, na których usiedliśmy. Wówczas gospodarz przemówił do nas jak następuje:
— Zaprosiłem was, panowie, abyście świadkami byli magicznego przedstawienia, jakiego inni cudzoziemcy nie zobaczą nigdy. Przybył tu wczoraj rano Wang, magik przydworny, który się sztuką swą poza murami cesarskiego pałacu dotąd nie popisywał. Zaprosiłem go do siebie. Przedstawienia jego nie wymagają ani sceny, ani żadnych, jak się o tém przekonać możecie panowie, szczególnych przygotowań. Zechciéjcie, proszę, obejrzéć miejscowość.
Była to piwnica wycementowana, najzwyczajniejsza pod słońcem. Dla dogodzenia gospodarzowi stukaliśmy w podłogę i ściany, zawczasu zrezygnowani na wszelką zręczną mistyfikacyę. Co do mnie przynajmniéj gotów byłem dać się oszukiwać w najlepsze. Gdybym jednak był przewidział, co nastąpić miało...
Chociaż pewien jestem, że pokazywane przez magika sztuki były nowością w swym rodzaju, przypuszczam, że się rozpowszechniły odtąd po świecie i opisywać ich szczegółowo nie będę. Zaczął od wprawiania w lot, za pomocą wachlarza, niezliczonéj ilości motyli wylęgłych z ćwiartki papieru. Przypominam sobie, iż sędzia chciał ująć jednego z nich spadłego mu na kolana. Wymknął mu się nakształt żywéj istoty. Wang tymczasem igrając ustawicznie wachlarzem, wyprowadzał kurczęta z kapeluszy naszych, zmiatał bez śladu pomarańcze, rozwijał niesłychaną ilość łokci wstążek, zasypywał ziemię dokoła najrozmaitszemi, niewiadomo skąd branemi przedmiotami. Połykał noże, rozsiewał w powietrzu własne swe członki, tysiące dziwnych dokazywał rzeczy. Ale najdziwniejszém było zakończenie, — tak dziwném, że się wydać może czytelnikom nieprawdopodobném, a jednak wyżéj przytoczone sprawozdanie ze sztuk, pokazywanych przez magika, służy za wstęp do téj najprawdziwszéj z historyj.
Oczyścił posadzkę na piętnaście kroków dokoła i prosił nas, abyśmy obejrzeli znów miejscowość. Uczyniliśmy to chętnie. Nie było