Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/198

Ta strona została przepisana.

Pamiętam, zjawił się w redakcyi rozwścieklony, żądając formalnego odwołania puszczonego w bieg numeru.
— Ależ panie — perswadowałem mu — czy możesz napewno utrzymywać, że boski Webster, nigdy nic podobnego nie wyrzekł, Przy rozległéj wiedzy jego, możesz-że zaprzeczyć, że nie znał i nie używał chińskiego języka? możesz-że dostarczyć czytelnikom dosłownego przekładu słów przytoczonych... w oryginale i upewnić, że uczucia podobne nie powstały w sercu nieboszczyka Webster’a? Jeżeli możesz uczynić to, łaskawy panie, i dowieść czarno na białém, z mojéj strony gotów jestem uczynić wszystko...
Pułkownik opuścił redakcyę rozgniewany. Webster zecer rzecz tę przyjął chłodniéj. Wprawdzie i szczęściem nie wiedział, że w parę dni po ukazaniu się rzeczonego numeru „Gwiazdy Północnéj“ w drzwiach redakcyi ukazała się niezliczona ilość zadowolonych, sarkastycznie uśmiechniętych twarzy Chińczyków, żądających rzeczonego numeru dziennika, które to egzemplarze rozleciały się po całém mieście, po kuchniach, ogrodach, pralniach. Wiedział to tylko, że Wan-Lee wpadł w śmiech spazmatyczny, z którego musiał go we właściwy sobie sposób leczyć. W tydzień po tym wypadku wziąłem na bok psotnika.
— Wan-Lee — rzekłem mu łagodnie — chciałbym, abyś mi przetłómaczył dosłownie to, co „boski“ Webster po chińsku w dzienniku wygłosił.
Spojrzał mi przenikliwie w oczy, z ledwie dostrzeżoném brwi drgnięciem i odpowiedział jak najpoważniéj:
— Mister Webster powiedział, że mu mały Chińczyk dokucza, że go o chorobę przyprawi i gniewa.
Przyjąłem to tłómaczenie.
Zdaje się jednak, że bohatera mego przedstawiam czytelnikom zbyt jednostronnie. Zwierzył mi się ze swéj przeszłości. Nie na różach spełzło mu dzieciństwo, a kto wié, czy doznał kiedy dziecinnych uciech. Nie przypominał sobie ani ojca, ani matki. Magik Wang znalazł go może na drodze, pod płotem. Przez pierwsze siedem lat życia swego skakał po sznurach, drabinach, drobne swe członki wykrzywiał w najrozmaitszy sposób, skrywał się w głębi koszyków i zjawiał się na dnie kapeluszy. Lata te dziecięce spędził w atmosferze oszustwa i obłudy i przywykł patrzéć na ludzi, jako na igraszki złudzeń. Gdyby się mógł wówczas pogłębiać w myślach, stałby się skończonym sceptykiem lub filozofem. Dziecię w otoczeniu takiém i pod podobnemi wpływy wyrosło na figlarza, najlepszéj zresztą natury, chociaż moralność jego zaniedbaną była srodze. Podobnym był do wesołego szatanka wypuszczonego na wolność i gotowego być cnotliwym dla odmiany. W co wierzył?