Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/211

Ta strona została przepisana.

zaszczytnego z nim pokrewieństwa. Twierdzono, że przybrany ojczulek Islington musiał być wielu rzeczy świadom, gdyż otrzymywał, jak wiadomo, subsydya...
— Rujnuje się na jego wychowanie — zauważył patron gospody, świadom rachunków Islingtona; na co obecni wybuchli ogólnym śmiechem, a patron unikając płonnych dyskusyj, oddał się z podwojoną gorliwością obsłudze zebranych gości.
Tém lepiéj, że Bill odjechał i nie widział w téj chwili swego gagatka, Toma, który podtrzymując słaniającego się na nogach, potykającego się o kamienie pijaka, wiódł do „corralu“ przy gospodzie, gdzie była studnia i koryto do pojenia trzody. W milczeniu, stosując się wyraźnie do ustalonego zwyczaju, dopomógł mu zrzucić surdut i chustkę z szyi, odwinąć kołnierz, i kiedy Johnson zwiesił głowę nad korytem, ujął za rękojeść pompy. Przez chwil kilka słychać było tylko plusk wody. Gdy Tom przestał pompować, Johnson obmacał głowę tak zupełnie, jakgdyby nie należała do niego, pytające przytém spojrzenie zwracając na drobnego swego towarzysza.
— Udała się sztuka? — spytał Tom, dorozumiewając się, o co idzie.
— Sztuka — ponuro powtórzył pijak — po wszystkiém już! — sztuka!
Jeśli słowo to oznaczać miało zmianę, jakiéj uległ, przyznać trzeba, że wybornie użytém było. Dopiéro pod pompę szła ogromna głowa, najeżona opylonemi, krzewiastemi włosy, twarz czerwona do siności, nabrzmiała, oczy na wierzch wylazłe, krwią nabiegłe. Z pod pompy wyszła głowa mniejsza, innego wcale kształtu, z lgnącemi do czaszki, ciemnemi włosami, twarz o policzkach zapadłych, zczerniałych, bladych, o oczach błyszczących, niespokojnych, twarz znędzniała, nerwowém drganiem poruszana, w niczém niepodobna do bachusowéj, w wodzie gdzieś utopionéj maski. Tom, chociaż przywykł do zmian tych nagłych, z pewnym niepokojem spoglądał na swego towarzysza.
Wązka ścieżka śród brzóz i olch, piaszczystym szlakiem wijąc się u stóp Table Mountain, oplatała, „corral“ lekkim cieniem. Lecz przyjaciołom naszym śpiesznie było wyjść na słońce. Kilkaset uszli kroków, gdy szybko postępujący Johnson, przystanął nagle:
— Hę?
— Nie mówiłem nic — odparł spokojnie Tom.
— Kto powiada, żeś mówił — odrzekł Johnson z przebiegłym wyrazem twarzy. — Wiem, że nikt nie mówił, ani ty, ani ja także. Co ci się to stało?
Błyszcząca w oczach chłopca wesołość znikła. Zbliżając się do starego, ujął go za ramię.