Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/221

Ta strona została przepisana.

napisz tylko słówko, ale radzę ci — tu głos surowy zniknął nagle — radzę ci z całego serca, abyś od téj chwili, raz nazawsze zerwał z tutejszemi łotrami... ze wszystkiemi... bez wyjątku... rozumiesz?... A teraz żegnaj, mój mały, bądź zdrów!...
Powiódł dokoła gniewne spojrzenie. Idąc, tłum rozpychał, jednemu nawymyślał, z drugim się pokłócił, dorożkarza zrzucił bez ceremonii z kozła, pochwycił sam lejce, zaciął konie i jak szalony popędził do hotelu, w którym mieszkał.
— Słono to kosztowało — opowiadał potém — coś około dwudziestu dolarów. Wyobraźcie sobie, kapcan ten pozwał mnie do sądu! Musiałem go przecie nauczyć jazdy! W dziesięć niespełna minut, mówię wam, przeleciałem Montgomery-street.
Stopniowo rysy bohaterów cynobrowéj groty zatarły się w pamięci mieszkańców Angelu. W pięć lat potém, nikt już nie pamiętał ich imion, w siedem, zmieniono nazwę miejscowości i samo miasto w innym poczęło się zabudowywać kierunku. Tam, gdzie stała niegdyś lepianka Johnsona, teraz nocą gorzały, w dzień dymiły się kominy fabryki. Nawet Mansion House, opuszczone, poszło w zapomnienie. Dyliżanse bliższą znalazły sobie drogę, przez Quicksilver-City. I tylko nagie wierzchołki Deadwood-Hill, jak przedtém, tak i teraz, rysowały się ostro na błękitnym horyzoncie, a u stóp ich, jak dawniéj, Stanislaus, tocząc spienione wody, szemrał, huczał i zbiegał ku morzu.

2.

Pierwsze brzaski letniego poranku wychylały się leniwo z wód oceanu. Mgły opadały powoli, w oddaleniu fale zlewały się jeszcze z ciemnemi obłokami, a już pasma różowych promieni, rozpierzchłe po niebie, gasiły pobladłe gwiazdy. Ciemne skały Greyportu, z początku rysujące się niewyraźną gromadą, występowały coraz wyraźniéj. Pogasły morskie latarnie, tysiące żagli wyłoniło się z mgławych obsłonek. Dzień zajaśniał i pora już była, aby „wielki świat“ pomyślał o spoczynku.
Jutrzenka oblała rumieńcem wspaniały budynek, gdzie przez noc całą jarzące płonęły światła i skąd wybiegały skoczne tony muzyki. Jutrzenka odbiła się spłoniona w szybach pomarańczarni, spłynęła na trawnik, skąd przez noc całą, ku promieniom miesiąca, biły wonie kwiatów, zmieszane z powiewy morskiemi i wniosła tylko pewne zaburzenie zarówno pomiędzy barwne lampy, obrzeżające werendę, jak w godowe grono stojących na niéj pań i panów. Tak szczerą i niedyskretną bywa jutrzenka! Gdy królowa balu, miss Gillyflower, wsiadając do pojazdu rzuciła przypadkowo okiem na