Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/222

Ta strona została przepisana.

owalne lustro, wnet pośpieszyła spuścić rolety, opierając o poduszki najbielsze w Greyport ramiona.
— Jak każdy blado wygląda! — zauważyła Blanka Masterman — czyś nie zmęczona, kochanko?
— I owszem — odrzekła Róża — jutrzenka kompromitującą bywa po balu. Spójrz na Mrs. Brown Robinson.
— Aniołowie — wtrącił hrabia Nugat — skłaniając się uprzejmie ku obłokom — sami aniołowie nie muszą być zadowoleni z tych porannych, dla toalety niedogodnych kombinacyj świateł.
— Aniołów zbawiają białe szaty — odrzekła miss Blanka — oprócz wyjątkowéj sytuacyi, gdy pozują przed weneckiemi mistrzami. Ale pan, Mr. Islington, pan istotnie wygląda tak, jak gdyby się dopiéro przebudził. To nas zawstydza!
— Dowodzi to tylko, że jutrzenka nie widzi we mnie niebezpiecznego współzawodnika — odrzekł zamyślony młodzieniec — zresztą oswojony jestem z dziennym brzaskiem i wogóle nie wiele snu potrzebuję.
— Jakże rozkosznemi musiały być te poranki — wtrąciła Mrs. Brown Robinson, stłumionym, wzruszonym głosem, utrzymując niebezpieczną równowagę pomiędzy naiwnością szesnastoletniego dziewczęcia, a doświadczeniem dwudziestodwuletniéj mężatki — jakże rozkosznemi być musiały w malowniczych okolicach, w których Mr. Islington przebywał. Zazdroszczę panu doprawdy. Od siostrzeńca mego, a pańskiego kolegi w szkołach, słyszałam o tém wiele, wiele... Jakże się panu mdłym, nudnym wydać musi nasz świat modny, to sztuczne życie...
Tu głos do poufnych zniżając szeptów, dodała:
— Niech nam pan opowie o pustyni, o Indyanach, o niedźwiedziach... Wszak widziałeś pan żubry i niedźwiedzie?
— Naturalnie, że widział! — przerwała z pewną żywością Blanka, naciągając zarzutkę na ramiona — naturalnie! Wiadomą jest rzeczą, że go żubry kołysały, a niedźwiedzie dzieliły z nim pacholęce igraszki. Jedźmy, kochanko! w drodze opowie on ci to wszystko.
— Szczęśliwie, doprawdy! — dodała sotto voce, pochylając się ku stojącemu przy portyerze karety młodzieńcowi — żeś pan nakształt leśnych swych niegdyś towarzyszów, nie świadom swéj siły... Czegóżbyś w nas łatwowierne nie potrafił wmówić! Ach! pan woli wracać pieszo? Do widzenia zatém! — i szczupła, w obcisłéj rękawiczce rączka wysunęła się z karety.
— Nie skorzystał ze zręczności, a zręczność dobra była! — zauważył kapitan Merwin.
— Może chciał uniknąć dodatkowego towarzystwa méj ciotuni