Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/225

Ta strona została przepisana.

knych, błyszczących, nieco figlarnych oczu. Islington olśniony, wzrok spuścił ku ziemi; gdy wzniósł... ptaszek uleciał.
— Mr. Hislington! — wołał, biegnąc szybko, groom Anglik. — Z przeproszeniem pana! sądziłem, że pan sam... Jakaś osoba...
— Do pioruna! — krzyknął niecierpliwie Islington. — O co idzie? mów prędzéj! Nie umiesz po angielsku, co?
— Z przeproszeniem pana, Mr. Hislington — bełkotał przestraszony groom — ale ta osoba... osoba ta, sam nie wiem, ale jakoś nie wygląda na gościa... Pytał o pana, musiałem wprowadzić do biblioteki...
Pomimo tęsknoty, co go była nagle przed chwilą opanowała, Islington roześmiał się, a idąc pytał służącego:
— Cóż to za osoba taka, co nie wygląda na gościa?
— Z przeproszeniem pana, Mr. Hislington — właśnie siedziałem u bramy... Nadchodzi: „weź to w łapę“ mówi. Sądziłem, że chce spytać o drogę, a on już na dziedzińcu i o pana, Mr. Hislington, się pyta.
Islington szybko przeszedł galeryę i otworzył drzwi do biblioteki.
Na środku pokoju, w fotelu, siedział mężczyzna, zapatrzony w olbrzymi, słomiany kapelusz, o dużém, sztywném rondzie. Ręce wsparł na kolanach, nogę założył na nogę... Islington, spostrzegłszy go, rzucił się naprzód, obie wyciągając ręce.
— Yuba Bill!...
Yuba porwał się z krzesła, schwycił młodzieńca za oba ramiona, okręcił go, niby wielkolud małe pacholę, uniósł niemal w powietrzu i ściskając roześmiał się głośno.
— Jednakżeś mnie poznał, kochany kapitanie!
Islington, widząc, że się Yuba Bill uważa za zmienionego do niepoznania, utrzymywał, że go ostrzegło przeczucie...
Yuba Bill oddalił go od siebie i trzymając za klapę od fraka, jął mu się przypatrywać.
— Fiu! fiu! kapitanie! awansowaliśmy, niéma co mówić... Pamiętasz, ot taki byłeś, od ziemi to ledwie odrosło... Biczem ci groziłem... Zaledwie to koszulinę nosiło w zębach, a teraz...
Dreszcze przebiegły Islingtona. Wszak był dotąd w balowém ubraniu, a słońce świeciło wysoko.
— A teraz — grzmiał mrukliwy głos Billa — patrzcie go, jaki francik, prosto od fryzyera, jak z igły zdjęty, albo jak, nie przymierzając, fagas w traktyerni. Hej! Alfons, porcyę pasztetu!
— Poczciwy stary — śmiał się Islington, lecz przypatrzywszy się przybyłemu, spoważniał, zaniepokoił się.