Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/231

Ta strona została przepisana.

gniewa, że zatrzymałam go wraz z jego przyjacielem? Bądź co bądź nie puszczę pana do powrotu ojca.
Islington rozmarzony uśmiechnął się.
— A teraz — szczebiotała figlarka — pożegnajmy się tu, pod freskami tego salonu.
I wyciągnęła drobną rączkę do młodziana.
— Tam, na słońcu — ciągnęła z dziwném głosu nagięciem — dziś rano, kiedy miałam oczy zaczerwienione i wyglądałam tak szkaradnie, chciało się panu koniecznie w oczy mi zajrzéć... A teraz...
Wzniósł na nią wzrok rozmarzony. Na spuszczonych, długich rzęsach drżała kropla brylantowa...
— Blanko!
Spłonęła. Wyrwałaby mu rękę, gdyby ją był puścił; po chwili, czy i kibić jéj wpadła w pułapkę... pewną nie była, a jednak nie straciła przytomności i naśladując gruby głos Yuby Billa, rzekła:
— Więc cię tu nic nie zatrzymuje, nic?... tego... owego... jakby to powiedziéć?
— Blanko! — zawołał z wymówką Islington.
— Pst!... to nie moja wina, to niczyja wina. Gentlemani, gdy tajemnicze narady odbywają przy otwartych i na werendę wychodzących oknach, nie powinni się dziwić, jeśli na werendzie, z nudnym francuskim romansem w ręku, spoczywające kobiety wolą... ano tak... wolą słuchać niż czytać.
— Słyszałaś, droga moja!
— Co do słowa: „Aha, Tom, oszalałeś, bądź zdrów! Tegom się spodziewał!“ Oto wszystko, com słyszała... A teraz żegnam pana, Mr. Islington!
I niby jaszczureczka zwinna, a łagodna, z objęć mu się wyśliznęła.


Nad Greyportem srebrna tarcza księżyca wypływała nad ciche fal szmery, ponad gwary zmieszane dźwięków muzyki i głosów ludzkich. Blade światło spłynęło na niekształtne skały, na drzewa, trawniki, piaski nadbrzeżne, a na rozłogach morza zwierciadlane wody mieniły się srebrno-białą pianą. Na tle jasnéj, księżycowéj nocy odbijał żagiel w przystani i kryształowe kule na łączce śród kwiatów... Zamigotało coś nagle w zębach skur-