Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/235

Ta strona została przepisana.

z niemałym trudem. „Gdyby mię spytano — mawiał odtąd — na jakim punkcie kuli ziemskiéj mógłbym się najłatwiéj obejść bez pieniędzy, odrzekłbym bez wahania, w Simpson’s Bar; tylko nie jest to miejscowość dogodna dla człowieka utrzymującego rodzinę z pracy rąk własnych“. Ponieważ jednak znane rodzinne stosunki miser Hamlina ograniczały się do pełnoletnich niewiast; odezwanie się to jego poczytywaném raczéj było za wybryk dobrego humoru.
Tém niemniéj niewinny przedmiot tych żartów wyglądał istotnie wieczoru tego pogrążony w sennéj apatyi. Nie przerwało jéj nawet uderzanie kopyt końskich u drzwi gospody. Jeden Dick Bullen przestał na chwilę grzebać popiół w wygasłéj fajce i podniósł nieco głowę, inni nie zdawali się uważać nowo przybyłego.
Znany im był zresztą ten tak zwany „Stary“; człowiek lat pięćdziesięciu, szpakowaty, łysawy, lecz czerstwy na twarzy, z fizyognomią tchnącą zawsze gotową, lecz niezbyt głęboką uprzejmością, ruchliwą, zmienną, odbijającą wiernie uczucia i usposobienia otaczających. Snać „Stary“ odszedł dopiéro od wesołéj kompanii, gdyż się jeszcze nie dostroił do poważnego tonu zebranych w gospodzie, i trącając ramię najbliżéj siedzącego, upadł na niezajęte krzesło.
— Właśnie — zaczął — dowiedziałem się najzabawniejszéj pod słońcem rzeczy. Wiecie, ten, Jim Smitey, ten facet, wiecie, jakoby najbogatszy z...
— Głupi Smitey! — Przerwał ktoś ponuro.
— Dyabli z nim! — dorzucił drugi, grobowym głosem.
Zaległo milczenie. „Stary“ powiódł okiem do koła, szybko się zmieniał wyraz jego twarzy.
— Tak — rzekł przeciągle — zapewne głupi... zapewne dyabli z nim...
Tu urwał, zamyślając się głęboko. Nad czém? zapewne nad niepopularnością Smitey’a, a potém nastrojony do ogólnego tonu:
— Ależ słota! — zawołał. — Zły, zły! fatalny rok, niéma co mówić, a tu właśnie jutro Boże Narodzenie!
Wieść ta wywarła pewne na zgromadzonych wrażenie, niewiadomo, przyjemne czy przykre.
— Tak — ciągnął „Stary“, głos naginając do jak najsmutniejszych minorowych tonów. — Tak, właśnie Boże Narodzenie i dziś właśnie wieczór wigilii. Wiecie co przyszło mi na myśl, właśnie gdy przejeżdżałem tędy... dobra myśl! Wiecie?... możebyście zechcieli przyjść do mnie na wieczór! Co? dobrze? — skończył, spoglądając nieśmiało i uprzejmie zarazem w oczy towarzyszom.
— Ha! możeby... — odrzekł weseléj nieco Tom Flynn — tylko... „Stary“! co na to powié twoja żona?
„Stary“ zawahał się. Nie był najszczęśliwszym w domowém