Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/236

Ta strona została przepisana.

pożyciu, o czém téż wiedziano w osadzie. Pierwszą żonę, dobrą, ładną kobiecinę prześladował zazdrosném podejrzeniem. Pewnego dnia wezwał wszystkich mieszkańców Simpson’s Bar na świadków jéj niewierności. Gdy zastali ją przy zwykłém domowém zajęciu, odeszli zawstydzeni i w nadziei zawiedzeni. Lecz obrazę tę odczuła głęboko mała kobiecina, tak głęboko, że przyszedłszy do siebie, nietylko wypuściła kochanka z ukrycia, lecz sama z nim uciekła, zostawiając na pociechę opuszczonemu małżonkowi trzyletniego synka. Obecna żona „starego“, przedtém kucharka, była prawą, lecz grubą, krzykliwą i nieschludną kobietą.
Zanim „stary“ zdołał odpowiedziéć, już Joe Dimm głos zabrał. Bądź-co-bądź, dom to był starego; gospodarz miał prawo zapraszać, kogo mu się podoba. Gdyby on, Joe Dimm był na miejscu „starego“, żadne piekielne ni niebieskie moce nie zdołałyby go odwieść od zapraszania, kogo-by mu się podobało...
— Tak jest, niewątpliwie, właśnie — potakiwał „stary“. — Dom to mój, sam go zbudowałem... Nie bójcie się zresztą, zrazu może być nierada, zwyczajnie kobieta, potém się udobrucha.
W głębi duszy trwożył się, tylko liczył na krzepiące poparcie towarzyszy i na rozmiękczające wpływy trunków.
Tymczasem filar, ozdoba i wódz całéj kompanii, Dick Bullen, nie objawił był jeszcze w téj mierze swego zdania. Teraz wyjął z ust fajkę.
— Jak się miewa Johnny? — spytał. — Ostatni raz gdym go widział nad urwiskiem, wyglądał nieosobliwie. Nie myślałbym o tém, gdyby nie ten onegdajszy wypadek z wodą i z dziećmi. Zdziwiło mię, że Johnny nie utonął z całą tą zgrają... pomyślałem, czy czasem nie chory?
Ojciec, ujęty pamięcią mówiącego, upewniał, że się Johnny ma lepiéj i że „mała rozrywka“ postawi go zupełnie na nogach. Tymczasem i Dick powstał, wyciągnął się, otrząsł, odchrząknął i mówiąc „gotów jestem“ wypadł z izby. W sieni porwał z komina płonącą głownię, inni poszli za jego przykładem, szykując się jeden za drugim do zaimprowizowanego pochodu z pochodniami. Zanim się właściciel gospody obejrzał, w gospodzie zrobiło się pusto.
Na dworze noc była czarna. Wiatr zgasił od razu zaimprowizowane pochodnie i tylko czerwone żużle, zataczając się w ciemnościach, wyglądały jak błędne ogniki. Droga wiodła przez Pine Tree canon. W głębi saméj, o boki skalistéj góry wspierało się nizkie, szeroką zwichrzoną strzechą podbite domostwo, zarazem mieszkanie „Starego“ i zamknięcie wnijścia do sztolni, w któréj pracował, jeśli notabene pracował kiedy. Pochód przystanął przez wzgląd na gospodarza trzymającego dotąd straż tylną.