Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/240

Ta strona została przepisana.

— Choć raz chciałbym spróbować szczęścia... a możebym wygrał i miał pieniądze.
Odpowiedź, jaką otrzymał, od dawna znać brzmiała niezmiennie. Było coś tam o tém, że „stary“ natrafi na żyłę złota i t. p., gdyż mały odrzekł mrukliwie:
— Prawda! tylko bieda, że nie możesz natrafić dotąd. Ale czybyś ty natrafił, czybym ja wygrał, wyszłoby na jedno. Trzeba miéć szczęście po prostu... Ciekawa jednak rzecz — dodał po chwili z ożywieniem — to Boże Narodzenie. Prawda papo, że ciekawa? I dlaczego nazywa się narodzenie, Boże Narodzenie?
Czy to ze względu na znajdujące się w pobliżu towarzystwo, czy przez niejasne poczucie niedorzeczności stawianego pytania, odpowiedź była tak cichą, że jéj dosłyszéć nie mogli.
— A! to tak — odparł obojętnie Johnny — coś o nim słyszałem... Dość, papo! okryj mię kołdrą. Tak... dobrze... a teraz posiedź przy mnie, zanim zasnę.
I aby się upewnić o skuteczności swéj prośby, Johnny wyciągnął z pod kołdry rękę i ujął rękaw ojca.
Czas jakiś stary siedział cierpliwie, potém zdziwiony niemą ciszą, panującą w przyległéj izbie, nie wstając z miejsca, ostrożnie drzwi uchylił i ku wielkiemu swemu zdziwieniu, ujrzał, że izba pusta i ciemna była. Po chwili, pomimo dymiącego się na kominie pieńka, przy wybłysku konającego ognia, dojrzał Dick’a Bullena. Siedział nad gasnącym żarem.
— Dick! — zawołał z cicha.
Dick Bullen drgnął, powstał, otrząsł się.
— A tamci? — spytał „Stary“.
— Wyszli przejść się, za chwilę wrócą. Czegóż się tak patrzysz na mnie „Stary“? — dorzucił z przymuszonym śmiechem — zdaje ci się pewno, żem pijany, co?
Przypuszczenie nie było nieprawdopodobne, oczy miał bowiem wilgotne jakieś a lica spłonione.
Wrócił do komina, ziewnął, wstrząsł się, zapiął surdut pod szyję i zaśmiał się głośno.
— Nie takie tam mocne te trunki.
— A teraz — dodał pośpiesznie, widząc, że „Stary“ usiłuje wyswobodzić rękaw swój z rąk uśpionego dziecka — daj pokój zbytecznym ceremoniom. I ja pójdę się przejść... ale, otóż i oni.
Istotnie ciche pukanie ozwało się u drzwi.
— Dobranoc — rzekł Dick wychodząc.
„Stary“ miałby ochotę podążyć za nim. Trzymająca go rączka wiotka była, chuda, słaba, lecz dlatego właśnie, że słaba była, wiotka i chuda, namyślił się, nie wstał z miejsca, tylko bliżéj łóżka