Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/242

Ta strona została przepisana.

nogami, dwa razy powaliła się na ziemię i oba razy Dick powstał szczęśliwie i dosiadł ją znów, zanim spostrzedz zdołała.
Teraz o milę, u samego spodu góry, znajdował się ruczaj głęboki. Dick wiedział, że będzie to przeprawa trudna. Zaciął zęby, ścisnął Jowitę kolanami i niby wstrzymując ją zacinał i klął, aż klacz rozszalała popędziła w cwał, w dół, na złamanie karku. Czas trwania téj szalonéj jazdy zapisały miejscowe kroniki, dość, że w parę minut koń i jeździec pluskali się w wezbranych i szeroko rozlanych wodach Rattlesnake’u. Stało się jednak, jak Dick przewidywał, klacz straciła grunt pod nogami. Nie puszczając jéj cugli, popadł wraz z nią w samo koryto, szybko toczącego się potoku. Dopiéro po kilku chwilach wierzgania, pyrchania, brodzenia i pływania, odetchnął swobodniéj na przeciwległym brzegu.
Droga aż do Red Mountain dość była równa. Czy kąpiel w potoku krew jéj ostudziła, czy się poznała na sposobach zażycia, jakiemi rozporządzał jeździec, dość, że Jowita utraciła poprzednią fantazyę, stała się powolniejszą. Raz się spotknęła wprawdzie — ze zwyczaju — tam dęba dać spróbowała, tam się znów w bok rzuciła — u nowo pobielonéj gospody na rozstajnych drogach, zresztą wyboje, rowy, szlam, kamienie, nowo porastające trawy, wszystko to znikało szybko z pod jéj tętniących po drodze kopyt. Pokryła ją piana, pierzchnęła razy parę, lecz sił nie traciła i nie ustawała w biegu. Około drugiéj Dick przebył góry i spuścił się w dolinę. Dyliżans skrzyżował się z jeźdźcem. Dick podniósł się na strzemionach — było już pół do trzeciéj — z za chmur gwiazdy zaczynały przeglądać, w oddali zarysowały się wieże, błysły światła... spiął konia, po chwili koń i jeździec znaleźli się w Tutteville, przed drewnianą werendą hotelu „Wszech ludów“.
Co Tutteville porabiało téj nocy — nie należy bynajmniéj do niniejszéj opowieści. Nadmienię tylko, iż skoro Jowitę z rąk jeźdźca przyjął w pół zaspany stajenny, rozbudziło go jéj parskanie, a tymczasem Dick w towarzystwie właściciela gospody biegał po snem zdjętém mieście. Światła migały gdzie niegdzie po hotelach, handlach win i domach gry. Nie tu Dick dążył. Kołatał on energicznie do drzwi i okien zamkniętych sklepów. Tu i owdzie odprawiono go z niczém, owszem z przekleństwem, tam jednak gdzie chciwość nad snem przemogła, pokazywano towary i kupno skrapiano winem. Trwało to do trzeciéj. Z pakunkiem obwiniętym w czerwony waterproof, Dick wracał pośpiesznie do hotelu. Drogę mu zaszła piękność, gibka w stanie, szeroka w ramionach, strojna, wymowna, poszukiwana. Nic nie pomogło. Zimny syn górskiéj osady rzucił jéj w biegu odmowę, uśmiech i ostatnią sztukę złota, dopadł konia, popędził przez puste ulice w puste pole... Piękność,