Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/250

Ta strona została przepisana.

— Grzesznym nieprawości synem byłem wówczas. Lecz mnie łaska Wszechmocnego wyrwała z czeluści wiekuistego zatracenia i od lat piętnastu zdobyłem sobie i posiadam spokój zupełny. A wy, bracia i siostry w Panu, czy posiadacie spokój?
— Nie, o nie! — ozwały się głosy pomiędzy pannami, a miczman Cox śmiało dorzucił:
— Za to ręczę.
— Kołaczcie a będzie wam otworzono — ciągnął wytrwały mówca. — Co do mnie skoro poznałem nieprawość dróg moich i zdobyłem sobie Łaskę, pomyślałem o tém, jakby ją przelać na syna mego? Szukałem zbiega po lądach i morzach, niezmordowanie, nieustannie. Mógłbym opierając się na księdze nad księgami czekać, aż sam wróci on do mnie, lecz prześcignąłem w gorliwości ojca z przypowieści, bo we własnéj mojéj osobie, sił, starań, czasu i kosztów nie szczędząc, póty szukałem w jamach nieprawości...
Szelest powstających z miejsca dam zagłuszył resztę mowy, ostatnie dopiéro słowa wypłynęły na wierzch:
— Po czynach ich poznacie... oto czyny moje.
Przedstawiciel czynów, któremi stary Thompson tak się chełpił, ze szczególném upodobaniem rozwodząc się nad niemi, zbladł był od chwil kilku jak chusta, wystraszony wzrok wpierając w otwarte na ogród drzwi, kędy śród sług i gapiącéj się na biesiadników gawiedzi, wszczął się był hałas. Człowiek jakiś w zbrukanéj i podartėj odzieży wdzierał się przemocą do sali. Nagłe przejście z mgły i cieni do światła olśniło go widać. Zmiętym kapeluszem przysłaniając oczy, chwiejąc się i zataczając na nogach, długo daremnie szukał punktu oparcia. Znalazł go wreszcie w poręczy fotelu. Osowiałem okiem powiódł po obecnych, a gdy dostrzegł Karola, oczy zabłysły mu nagle dziecinną niemal radością, zaśmiał się chrapliwie, zatoczył szerokie półkole i zawadzając o stół, na którym brzękły wywrócone kielichy, rzucił się na szyję Karolowi.
— Karolku! Stary łajdaku! Trzymam cię wreszcie! — wołał rozradowany.
— Ciszéj! na Boga! — szeptał Karol usiłując oswobodzić się z objęć niespodziewanego gościa, lecz ten odstępując na krok od niego tak, aby mu się lepiéj mógł przypatrzyć, mówił:
— Patrzcie go! jaki mi frant! Karolku! moje serce, wyglądasz wspaniale!
Słowa te nacechowane były niekłamaną czułością i uszanowaniem wzbudzoném zapewne przez wykwintny ubiór Karola.
— Precz stąd, włóczęgo ty jakiś — wrzasnął pełen oburzenia stary Thompson. — Ka-olu, jak śmiesz...
— Ucisz się, staruszku! — bełkotał śmiejąc się przybyły,