Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/285

Ta strona została przepisana.

podniéść wdzięki rysującego się na tém wspaniałem tle, w jasnéj sukience dziewczęcia.
Chociaż miss Jo wyszła z domu z przeczuciem, że po drodze nie tu, to tam spotka młodego człowieka, zmieszała się na jego widok. On téż niezwykle był poważnym i surowym i bardziéj niż kiedy zdawał się stawiać śmiało czoło czarom, jakie dziewczę roztaczało dokoła siebie. Na jego widok miss Jo chciała powstać, lecz zanim się spostrzegła, ujął jéj rękę i sam siadając na murawie, zatrzymał ją przy sobie. Nie było to wprawdzie w przewidzianym przez miss Jo programie, lecz któraż, najbardziéj doświadczona kobieta określić zdoła stanowczo, jaki obrót wezmą miłosne wyznania?
Co Culpepper mówił? Nic takiego zapewne, coby zasługiwało na szczególną uwagę czytelników; nic takiego, czegoby miss Jo nie słyszała stokrotnie przedtém i od wielu innych. Lecz w słowach jego i głosie tyle było szczerości, ciepła, że się one zdały oczarowanéj niemi dziewczynie nietylko nowemi lecz niespodziewanemi wcale. Nowością bo téż w naszém stuleciu była miłość rycerska, szalona, godna innego stulecia. Nowością, w kraju blagi i prozy wszelakiéj, ta upajająca poezya uczucia, w ustach tego smagłego, czarno-okiego i czarno-włosego potomka rycerzy.
Wszystko to miało ponętę niezwykłości i tyle tego może, dość jednak, że była chwila, w któréj miss Jo opuściła rękawiczkę a po chwili nietylko rękawiczka, lecz i ręka i usta jéj były we władaniu zakochanego młodzieńca. Gdy wstali, czarne pierścienie jéj włosów, wraz ze zdobiącemi je złotemi kłosy, opadły na ramię młodzieńca. Kto wié jednak, czy bodaj i w téj chwili nie była panią siebie, przeprowadzając paralelę pomiędzy wyniosłą postacią Culpepper'a i drobną figurą uprzedniego swego wielbiciela, kapitana MacMire, który padł ofiarą garnizonowych hulatyk. W każdym razie, chociaż upojona zatopionemi w swém oku spojrzeniami kochanka, dostrzegła przechodzącego nieopodal mężczyznę.
— Otóż i ten ohydny człowiek! — zawołała, wyślizgując się z objęć Culpepper'a.
Obejrzał się. Spostrzegł swego stryja. Ściągnął brew, pytając miss Jo:
— Nie lubisz go?
— Nienawidzę — odrzekła kategorycznie.
Zarumienił się. Chciałby powiedziéć coś o zasługach pułkownika, lecz zbywało mu na czasie. Uśmiechnął się tylko smutnie. Uśmiech ten rozbroił miss Jo. Podała mu rękę, mówiąc:
— Byle cię tylko nie naraził na jakie niebezpieczeństwo! Strzeż się, mój drogi! wszak do mnie należysz!
W słowa te wlała niekłamany patos. Z doświadczenia wie-