Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/292

Ta strona została przepisana.

niknionéj zagładzie niedających się ucywilizować tubylców. Po jednéj ze swych tajemniczych wycieczek, która trwała dłużéj, zjawila się w Longport z tygodniowém dziecięciem u piersi. Wszystkie miejscowe matrony zbiegły się na walną naradę do mistres Brown, domagając się natychmiastowego wydalenia gorszycielki. Próżno dobra i pobłażliwa mistres Brown upraszała o kilka dni zwłoki przez wzgląd na słabe niemowlę... Nie wiem, jakiby sprawa ta wzięła obrót, gdyby kwestyi nie rozstrzygnęla sama księżniczka. Pewnego poranku zastano dziecię u drzwi kościoła, młoda zaś matka znikła bezpowrotnie z Longport.


Dzień był pogodny, tak jasny i pogodny, że z odległości mil kilkunastu dostrzedz się dawały szańce fortu Jackson, z powiewającą na nich flagą. Dzień był pogodny na morskim brzegu, chociaż wiatr podejmował pieniące się fale, a na ladzie kręcił w powietrzu tumany piasku. Słońce zachodziło jednak za mgły kłębiące się nad wybrzeżem. Stopniowo znikały przystań, latarnia morska, wierzbami osłoniony bieg Salmon River, znikał i ocean bezbrzeżny. Tu i owdzie jeszcze bielały, w powietrzu niby zawieszone żagle lecz i te znikły wkrótce owiane mgłą, zwieszającą się pomiędzy wybrzeżem, a zamykającemi horyzont wzgórzami. Wkrótce zatarł się cały krajobraz. Wiatr opadł. Senny spokój spuścił się na lądy i morza. Ciszę przerywał odgłos skrzydeł bujającego gdzieś wysoko, niewidzialnego ptaka, wołanie równie niedojrzałéj chociaż bliższéj siewki, szmer niewidzialnéj fali roztrącającéj się o brzeg piaszczysty, daléj szmer wałów oceanu. W miarę jak noc zapadała, oddalone hasła rozdzierały zgęszczone powietrze.
Tuż u brzegu, napoły skryty piaszczystém wzgórzem, wznosił się nizki, nieokreślonego kształtu budynek, sklecony z kloców drzewa i osmolonych szmat starych zagli. Była to buda raczéj, utworzona ze szczątków rozbitego jakiegoś statku, któréj za przyczółek służyła łódź przewrócona dnem do góry, owieszona skórami dzikich zwierząt, otoczona najrozmaitszém rupieciem nagromadzoném tu od niepamiętnych czasów, jako to: pękami łozy i bambusu, pustemi beczkami, siekierami, kośćmi wielorybów, siećmi i tak daléj. Nieopodal od budynku tego znajdowała się wyciągnięta na brzeg łódź. W miarę jak noc zapadała i mgły się zgęszczały, wszystkie te szczegóły zacierały się i tylko okna lepianki połyskiwały zapalonym wewnątrz ogniem.
W szałasie u ogniska, pod światlem zawieszonéj u pułapu lam-