Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/293

Ta strona została przepisana.

py, siedziały dwie postacie: mężczyzna i kobieta. Mężczyzna barczysty, brodaty, wyciągał potężne członki na drewnianym stołku, oczy mając utkwione w ogień, kobieta przykucnęła do ziemi, wpatrzona w mężczyznę. Oczy miała małe, czarne, okrągłe, błyszczące, a gdy płomię oświeciło jéj dymną twarz z tatuowanym na biało i czerwono lewym policzkiem, poznać było można od razu księżniczkę Bob.
Siedzący tak razem pod szałasem nie zamieniali z sobą ani słowa; milczenie zastępowało im zwykle rozmowę. Raz, czy dwa mężczyzna powstał, przeszedł się wzdłuż szczupłéj izdebki, z roztargnieniem wyglądał przez okno, lecz ani razu nie zwrócił najmniejszéj uwagi na swą towarzyszkę. Gdy powstawał z miejsca, przykucnięta do ziemi księżniczka wodziła za nim okiem wiernego psa; gdy siadał i znów wpatrywał się w ogień, nie spuszczała oczu z jego zamyślonéj twarzy.
Tak siadywali naprzeciw siebie w pogodne i dżdżyste wieczory. Tak byli z sobą zawsze nierozdzielni w dni pogodne i burzliwe, zbierając przez nikogo tu innego nie zbierane plony mórz i wybrzeży. Od trzech lat monotonię milczących zawsze wzajemnych ich stosunków, przerywały łowy chyba lub skromne i nieliczne domowe zajęcia. Trwało to od chwili, w któréj mężczyzna ten znalazł na wybrzeżu zagłodzoną, nawpół żywą kobietę i można byłoby wnosić, że tak już zawsze trwać będzie, że nic nie przerwie ciszy istnienia tych zagrzebanych na samotném wybrzeżu dwóch ludzkich istot. Nagle księżniczka, wierna instynktom swéj rasy, skłoniła się przykładając ucho do ziemi.
Wiatr szeleściał śród szmat osmolonych płócien szałasu... sam wiatr tylko... po chwili jednak u wnijścia wyraźnie się rozległy ludzkie głosy... Zapukano do drzwi raz i drugi. Zanim zdziwieni mieszkańcy szałasu podnieśli się z miejsc swoich, drzwi się naoścież roztwarły.
— Przepraszam — rozległ się dźwięczny lecz nieco stanowczy głos kontraltowy. — Nie słyszeliście zapewne naszego pukania. Czy mogę wejść?
Na pytanie to nie było odpowiedzi.
Gdyby posąg saméj bogini wolności, który tam gdzieś leżał w nadbrzeżnych piaskach, powstał i zjawił się na progu szałasu, mieszkańcy jego niemniéj byliby zdziwieni, jak stojącém we drzwiach zjawiskiem.
Zjawisko to miało postać słusznéj, szczupłéj, wytwornie odzianéj, młodéj kobiety. Jedwabny czerwony kapturek, nawpół tylko osłaniał pierścienie czarnych włosów, wijących się dokoła małéj główki. Z ramion jéj spadał płaszcz futrzany, podtrzymywany rą-