Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/297

Ta strona została przepisana.

wspaniałą, narodową epopeję. Wzruszyła go do głębi duszy. Nagle przerwała opowiadanie pytaniem:
— Gdzież jest Bob?
Odludek oświadczył, że znajdzie ją natychmiast. Próżno jednak szukał w namiocie i za namiotem. Księżniczka zarzuciła się gdzieś! Kto ją tam wie gdzie! Miss Portfire zaniepokoiła się o nią.
— Idź — rzekła do żołnierza — trzeba ją znaléźć koniecznie.
Sama zarzuciła futro na ramiona i wyszła z szałasu. Mgły owinęły ją gęstą zasłoną. Chwilę stała wahająca się, niepewna, po chwili posunęła się śmiało ku brzegowi, kierując się blaskiem rozbijającéj się o ląd fali. Zaledwie kilka postąpiła kroków, potknęła się o zwinięty jakiś na ziemi przedmiot. Pochyliła się. Była to księżniczka.
— Bob! — zawołała
Nie było odpowiedzi.
— Bob! — powtórzyła — szukam cię właśnie.
— Idź precz — brzmiała nieuprzejma odpowiedź.
— Dziwactwo! Trzeba, abyś ze mną noc spędziła. Chodź!
— Indyanka i poganka nie jest stosowném towarzystwem dla takiéj damy! Idź sobie spać sama.
— Słuchaj, Bob — mówiła stanowczo — jesteś córką wodza, mój ojciec jest téż wodzem, twój miał rycerzy pod sobą, mój dowodzi oddziałem wojska, równe tedy sobie jesteśmy, chodź, dziecko!
Księżniczka zachichotała. Było to dobrym znakiem... Po chwili obie wchodziły do szałasu dłoń w dłoni.
Z pierwszém zaróżowieniem się zorzy, nazajutrz rano, Barker stanął przede drzwiami szałasu. Przy nim stał odludek, który noc spędził tak, jak i żołnierz, na dworze, na łożu z piasku, pod mgieł pokrowcem. Z szałasu wyszła niebawem miss Portfire. Sama świeża jak jutrzenka, wiodła za sobą księżniczkę. Szły tak razem do łodzi. Miss Portfire zwróciła się do odludka:
— Otoczę ją tkliwą opieką — rzekła — a pan nas może odwiedzisz czasem... Prosiłabym pana o to, lecz taki odludek!... Może jednak mój ojciec będzie mógł służyć czém panu? O! nie chciałabym narażać pana na zmianę jego zwyczajów! Do widzenia!
Podała mu bilet z dokładnym swym adresem. Przyjął go machinalnie.
— Do widzenia!...
Rozwinięto żagiel, łódź odpłynęła. Wietrzyk poranny posuwał płótno, które zdawało się przesyłać pozostałemu odludkowi osta-