Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/298

Ta strona została przepisana.

tnie pożegnanie. Różowa jutrzenka rumieniła fale. Po chwil z toni morskiéj podnosiło się wolno złote, majestatyczne słońce.


Miss Portfire dotrzymała słowa. Jeśliby dobroć i inteligentna opieka mogły dodatnio oddziałać na księżniczkę, przyszłość jéj ostatecznie zostałaby zapewnioną. Zdawało się nawet, że się Bob skłania ku cywilizacyi i zrozumiała dogodność nowego położenia. W saméj jéj powierzchowności dawały się dostrzedz pewne zmiany. Włosy nie opadały na czoło jak przedtém, lecz zaczesane gładko, związane były w jeden węzeł. Rozlaną kibić podtrzymywał gorset. Płaskie nogi pokryło wytworne obuwie. Suknie Bob miewała teraz czyste, a około szyi nosiła potrójne rzędy paciorek. Z temi powierzchownemi zmianami zaszły niektóre moralne. Przestała kraść i kłamać. Posiadanie pewnéj własności obudziło w niéj poszanowanie cudzéj, a zaufanie w słowach otaczających ją ludzi obudziło jéj sumienie. Umysł jéj wprawdzie nie bardzo się rozwijał, chociaż słuchała udzielanych sobie przez miss Portfire lekcyj. Próżność brała górę nad sumiennością i nieraz przesiadywała godziny całe nad książką, któréj zrozumiéć i czytać nie mogła. Oficerowie, począwszy od samego majora, który zwykł był we wszystkiém dogadzać córce, lubili ją. Jedynemi narzuconemi jéj więzami był zakaz przekraczania granic fortu. Raz usiłowała wyłamać się zpod tego prawa, lecz ją zatrzymały straże.
Odludek nie korzystał tymczasem z zaprosin miss Portfire. Po rozstaniu się z księżniczką, przesiadywał mniéj niż dawniéj w szałasie i widywano go częściéj na przechadzkach w oddalonych miejscowościach. Zdjął go jakiś, przedtém wcale mu nieznany, nerwowy niepokój. Żeglarze dopływający do miejsc, w których wznosiła się lepianka, rozpowiadali o silnym, brodatym mężczyznie, dopytującym się o wiadomości z pola bitwy. Podarł czerwony swój kaftan na wązkie pasy, wydobył jedyną pozostałą mu białą odzież, dni kilka z rzędu miał do czynienia z igłą i nićmi: po dniach kilku żeglarze dostrzegli nad szałasem powiewającą narodową flagę.
Pewnego wieczoru mgły spowiły znów wybrzeże, jak ongi. Jak ongi odludek siedział zupełnie już tym razem samotny pod swym szałasem. Siedział oddawna wczytany w starą gazetę. Ogień wygasł na kominie, zanim powstał, aby starannie złożony dziennik schować pod poduszkę. Gdy wrócił na uprzednie swe miejsce, począł palcami coś bębnić po stole. Któżby uwierzył! wpadł w takt i rytm znanéj narodowéj pieśni. Po chwili nucił ją zcicha, coraz głośniéj, potém... nagle zatrzymał się...