Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/57

Ta strona została przepisana.

słonecznemi promieńmi, skłaniającemi się wprost w jego drobne objęcia; owiewała go skrzydłami zefirów pełnych górskich kordyałów. Wiekowe drzewa zwieszały nad nim przyjaźnie opiekuńcze swe konary, różnobarwne brzęczały dlań muchy; wtórzyły im wyżéj krakając kruki.
Minęło lato. Dobre to były dla Szumiącéj Osady czasy! W sztolniach napływało złoto. Koloniści zazdrośni o zyski, pilnie strzegli przystępu do swéj kolonii nowym emigrantom. Dla większego bezpieczeństwa zakontraktowali pograniczne wzgórza, a środki te ostrożności łącznie ze sławą celnych strzelców, za jakich uchodzili, trzymały natrętów w pewném od Szumiącéj Osady oddaleniu. Tylko posłaniec, wysyłany od czasu do czasu po wiktuały i żywność do miejsc dalszych, opowiadał o kolonii téj krocie dziwów: jakie tam były szerokie i pokaźne ulice, domy opasane winnym krzewem i starannie pielęgnowanemi kwiatami; jako mieszkańcy używali dwa razy dziennie ablucyi; jak popędliwemi i nieubłaganemi bywali dla obcych i jako czcili tkliwie a czule, niby indyjskiego bożka, jedno małe dziecię.
Legenda rosła. W Szumiącéj Osadzie tymczasem z powodzeniem, zjawił się, jak to zwykle bywa, popęd do coraz śmielszych ulepszeń. Już zamyślano wystawić ozdobny hotel i wezwać gościnnie parę uczciwych rodzin, aby się tu osiedliły. Obcowanie bowiem z niewiastami przyniosłoby niewątpliwie korzyść Tomciowi. Ze strony ludzi żywiących nieprzęzwyciężoną pogardę dla całego rodu niewieściego, ze strony nieprzejednanych sceptyków co do przymiotów i zdolności płci nadobnéj, vulgo słabéj, decyzya podobna, powzięta w interesie ukochanego wychowanka, była rozrzewniającą ofiarą. Znaleźli się wprawdzie oponenci, lecz zwyciężeni większością głosów, pocieszali się myśią, że zanim nastąpią te społeczne przewroty w Szumiącéj Osadzie, minie zima. Trzy miesiące, to kawał czasu i dużo przez ten czas upłynąć może wody... Tak się i stało.
Zima roku 1851 nadługo pamiętną zostanie w Kalifornii. Głębokie spadły śniegi. Strumienie wezbrały w potoki, rzeki rozlały w jeziora, wąwozy i pieczary szumiały pieniącemi się wodami. Zbiegając po stokach gór, ciągnąc za sobą pnie olbrzymich drzew, odłamy skał, zmiatając wszystko przed sobą, rozhukane te prądy zalewały doliny. Już osada Czerwonego Psa dwukrotnie nurzała się w wodach niby modro-oka ondyna.
I Szumiącéj Osadzie nie brakło na groźnych zapowiedziach. „Woda naniesie nam złota do pieczar“, mówili uśmiechając się osadnicy. Téjże saméj nocy rzeka, przeskakując obwarowywującą ją groblę wpadła gwałtownie na Szumiącą Osadę.
W łomocie pędzących na oślep i wzdymających się z każdą