Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/59

Ta strona została przepisana.
II.
MIGGLESS.

Ośmiu nas było z woźnicą włącznie. Odkąd gwałtowne szarpnięcie dyliżansu przecięło w połowie frazes wypowiadany przez sędziego, nie zamieniliśmy z sobą ani słowa. Siedzący obok sędziego wysoki podróżny drzemał z ręką zawieszoną na pasie powozu a głową wspartą na ręce. Umieszczona w głębi dama, Francuzka, przysłoniła nawpół chustką senną twarz a dama z Wirginii City, podróżująca z małżonkiem, znikała śród stosu wstążek, woalów, szalów i futer. Ciszę przerywał turkot kół i pluskanie deszczu po pudle dyliżansu. Zmrok oddawna zapadać zaczął. Nagle zatrzymaliśmy się. Z drogi doleciały nas głosy jakieś. Woźnica rozprawiał z ożywieniem, a uszu naszych dochodziły słowa:
— Grobla zalana, woda podniosła się na stóp dwanaście, nie przejedziecie!
Ucichło. Znów dyliżans zachwiał się a nieznany głos udzielił na odjezdném radę:
— Sprobujcie do Miggless.
Gdzie i kto był Miggless? Sedzia, znający całą okolicę i używający śród nas pewnéj powagi, nie przypominał sobie, aby z tą nazwą się spotykał. Wysoki podróżujący przypuszczał, że oznaczała przydrożną austeryą, lub właściciela takowéj. To tylko wiedzieliśmy napewno, że noc zapadała coraz głębsza, że przed nami rozciągały się nieprzebyte wody, że deszcz lał ulewny i że jedyne przedstawiające się nam schronienie nosiło nazwę Miggless. Po dziesięciu minutach brodzenia raczéj w kałuży, niż jechania przez