Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/61

Ta strona została przepisana.

zagrody pusto było i cicho. Wnosząc z woni róż rozlewającéj się w powietrzu, przebywać musieliśmy ogród.
— A czy znacie tego tam... Miggless'a — spytał sędzia.
— Dyabli go wiedzą — odparł kwaśno Bill, uczuwając głęboko zniewagę wyrządzoną w osobie jego całéj prześwietnéj kompanii dyliżansów, przez niegościnnego właściciela zagrody.
— Jakże to będzie? — zapytał sędzia niespokojny o skutki gwałtu na drzwiach dokonanego.
— Więc czekaj pan na drodze, aż cię kto przedstawi temu niegodziwcowi — przerwał Bill.
Mówiąc to otworzył drzwi nizkiego, długiego budynku.
Podłużną komnatę słabo rozświetlały gasnące w głębi jéj na kominie węgle. Dziwaczne jakieś obicia pokrywały ściany. Przy kominie, w głębokim fotelu, rysowała się ludzka postać.
— Tyś Miggless? — spytał Bill.
Postać zagłębiona w fotelu pozostała nieruchomą. Rozgniewany Bill zwrócił na nią światło latarni, którą niósł w ręku.
Był to mężczyzna z twarzą przedwcześnie zwiędłą i zmarszczoną. Szeroko roztworzone jego źrenice patrzyły przed siebie poważnie i smutnie. Wzrok ten zagadkowy przeniósł się z twarzy Billa na latarnią i utkwił w promieniu światła.
Bill do ostateczności zniecierpliwiony wybuchnął:
— Czyś ty głuchy, Miggless! no! odpowiadajże! Czyś ty niemy?
Porwał za ramię siedzącego w fotelu mężczyznę, i jak gdyby roztrząsnął go całego, postać opadła bezwładnie, niknąc prawie śród odzieży.
— Do kaduka!... — mruknął cofając się Bill.
Podnieśliśmy i usadzili nanowo dziwnego tego mieszkańca milczącego domostwa. Ktoś przecie musiał być w pobliżu: niepodobna było przypuszczać, aby ten paralityk obejść się mógł bez opieki i pomocy. Wysłaliśmy Billa na oględziny, sami otoczyliśmy komin. Sędzia, odzyskując zwykłą swą uprzejmość, zwrócony plecami do ognia przemówił do nas tak, jak gdyby zagajał posiedzenie przysięgłych:
— Oczywiście — rzekł — zacny obywatel, którego mamy przed sobą, znajduje się w kondycyi, o jakiéj napomyka Szekspir: „zwiędły jak liść opadły“. Przyczyny niewiadome nam zakłóciły przedwcześnie moralną i fizyczną równowagę jego istnienia. Jedno pozostaje pytanie: czy jest albo nie jest Miggless'em?
Zaledwie słów tych domawiał sędzia, rozległ się ten sam głos, tuż przy nas, któryśmy wprzódy z za bramy słyszeli i wołać zaczął:
— Miggless! Mig!