Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/62

Ta strona została przepisana.

Spojrzeliśmy po sobie z pewném przerażeniem. Sędzia odskoczył od kominka, skąd głos zdawał się wychodzić. Wysoko, na półce nad kominem, siedziała sroka. Ona to odpowiadała, gdyśmy u drzwi zamkniętych słali we wnętrze zagrody błagalne nasze prośby. Rzecz się wyjaśniła i biedny paralityk uwolniony został od zarzutu brania udziału w tém, co Bill poczytywał za „niegodziwe drwiny". Teraz nie mógł on wprawdzie zaprzeczyć istnienia sroki, tém niemniéj wróciwszy z bezowocnych poszukiwań po domostwie całém, nieufnie spoglądał na paralityka.
— O dziesięć mil wokoło nie znaléźć żywéj duszy — mruczał. — Niby to ten przeklęty niedołęga nie wié o tém?
Nim skończył szemrać, dał się słyszéć chód przyśpieszony, drzwi otworzyły się, i bez najmniejszego zakłopotania lub nieśmiałości, wbiegła do pokoju młoda kobieta. Oparła się zmęczona o ścianę i szybko oddychając zawołała:
— Jestem Miggless do usług waszych.
To więc była Miggless! Ta czarnooka, urodziwa niewiasta? Rozwinięte kształty jéj kibici uwydatniała zmoczona odzież z ordynaryjnéj błękitnéj materyi. Od kasztanowatych włosów wpół okrytych ceratową czapeczką, do drobnéj nóżki niknącéj w męzkiém obuwiu, wszystko w niéj było wdzięczne i powabne. To więc była Miggless? Czarodziejka ta śmiejąca się płocho, wesoło a tak serdecznie i szczerze!
— Otóż macie mnie chłopcy — mówiła z przyśpieszonym oddechem, nie zważając wcale na nasze pomieszanie i osłupiałą minę Billa. — Otóż macie mnie. Tak jak mnie widzicie, byłam o dwie mile stąd, gdyście przez drogę przejeżdżali; wiedząc, że tu niéma nikogo, musiałam biedz co tchu stało, to téż... przyjść do siebie nie mogę...
Zdjęła z głowy czapeczkę, strząsnęła z niéj prosto nam w oczy krople rzęsiste deszczu, odrzuciła w tył spadające na czoło włosy, uroniła przytém parę utrzymujących jéj warkocze szpilek, rozśmiała się i siadając obok Billa, z niewymuszonym wdziękiem spuściła ręce na kolana.
Pierwszy odzyskał przytomność sędzia i już miał wystąpić z jakąś grzecznością, gdy mu przerwała:
— Proszę o podanie téj tam upadłéj szpilki.
Kilka par rąk wyciągnęło się z gotowością spełnienia jéj prośby. Gdy szpilka wróciła na swe miejsce w bujnym kasztanowatym warkoczu, Miggless zbliżyła się do paralityka, pochylając się nad nim z czułością. We wzroku chorego biedaka mignęły niedostrzeżone dotąd przez nas myśl i uczucie. Miggless roześmiała się znowu.