Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/64

Ta strona została przepisana.

słów dosadnych, wyłącznie czerpanych w męskim, koleżeńskim słowniku, mimo to mówiła z takim wdziękiem, z taką rzewnością i z tak prześlicznym błyskiem ciemnych źrenic i białych zębów, śmiała się przytém tak serdecznie, że doprawdy promieniała cała jasnym i czystym jakimś promieniem.
Za drzwiami dało się słyszéć tarcie o ściany, skomlenie i głośne sapanie.
— To Joaquim — objaśniła Miggless — pokażę go wam, jeśli chcecie.
Mówiąc to, otworzyła drzwi. Ukazał się w nich młody niedźwiadek, wszedł na dwóch łapach wdzięcząc się do swéj pani, przyczém uderzająco podobnym był do Billa.
— Stróż to mój i przyjaciel — mówiła głaszcząc go Miggless.
— O! on nie kąsa — dodała uspokajając przerażone damy. — Wszak ty nie kąsasz, mój dobry stary? Dobrze się dla was złożyło, żeście przybywszy tu i łamiąc mi u drzwi zamki, nie zastali w domu Joaquima. Oj! byłoby wam, było!
— Gdzież był wówczas Joaquim? — spytał sędzia.
— Ze mną, w lesie — odrzekła Miggless. — Prawdziwa to pociecha widziéć go, jak ze mną chodzi w nocy po lesie i po drogach. Zupełnie jak towarzysz człowiek. Ot tak, ręka w łapie.
Przez minut kilka trwało milczenie. Wiatr wył na dworze, deszcz dzwonił po szybach a przed myślą naszą rysował się obraz, idącéj przez las ciemną nocą Miggless w towarzystwie i pod opieką „ręka w łapie“ kudłatego ursa minor.
Sędzia, niezłomny w wierności swéj dla klasyków, począł coś z nich wywodzić, lecz Miggless przyjęła to, jak i inne grzeczności bardzo obojętnie. Może nie spostrzegła nawet wrażenia, jakie na nas wywarła, jakkolwiek trudno było nie widziéć co najmniéj już uwielbienia, z jakiém Bill spoglądał na nią.
Wejście niedźwiedzia nie przyczyniło się bynajmniéj do ułagodzenia obecnych dam. Wiał od nich chłód mroźny i mimo płonących na kominie suchych gałęzi, oddziaływał na resztę towarzystwa. Spostrzegając to Miggless, zrobiła uwagę, że pora spocząć i zaprosiła panie do przyległego pokoju.
Chociaż ciekawość uważana pospolicie bywa za monopol płci pięknéj, zaledwie drzwi się zamknęły za kobietami, my mężczyzni, przedstawiający połowę rodu ludzkiego doskonalszą, zebraliśmy się przy kominie puszczając wodze domysłom, uśmiechom, przypuszczeniom przeróżnym.
Być może, żeśmy nawet niedelikatnością naszą dokuczyli biednemu paralitykowi, siedzącemu pośród nas, jak Memnon bez głosu, jak widmo przeszłości przypatrujące się z tajemniczym i niezachwia-