Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/67

Ta strona została przepisana.

I owinąwszy się szalem spoczęła u stóp paralityka z głową wspartą o jego podnóżek. Ogień zagasał, każden z nas ułożył się jak mógł. Po chwili nic słychać nie było oprócz dzwonienia deszczu po szybach, jęków wiatru w kominie i ciężkiego oddychania uśpionych ludzi.
Kiedy nad rankiem obudziłem się ze snu ciężkiego, burza ucichła, gwiazdy świeciły i księżyc wznosił się nad wspaniałemi sosnami. Światło jego, wpływając przez okna, spadało na zgiętą postać paralityka, a poniżéj pieściło głowę leżącéj u kolan jego kobiety. Włosy jéj owijały stopy ukochanego. W łagodném świetle księżyca zmiękły nawet rysy Billa, który wsparty na ręku dumał głęboko z niezmrużoném okiem utkwioném w kobietę. Zasnąłem nanowo, dopiéro z brzaskiem dnia rozbudziło mię wołanie Billa:
— Hej, panowie! daléj w drogę!
Na stole stała przygotowana kawa, lecz Miggless gdzieś znikła. Ociągaliśmy się z odjazdem, szukaliśmy jéj wszędzie w domu i w ogrodzie. Widocznie odeszła, chcąc uniknąć pożegnań i podziękowań. Usadowiwszy towarzyszki nasze w dyliżansie, wróciliśmy raz jeszcze do pokoju, i każdy z nas z kolei ścisnął ceremonialnie bezwładną rękę paralityka. Raz jeszcze obejrzeliśmy się wszyscy dokoła, rzucając okiem na podnóżek, o który niedawno wspierała się śliczna główka Miggless. Wsiedliśmy nakoniec do dyliżansu; Bill klasnął z bicza; odjechaliśmy.
Przy skręcie na gościniec, wprawną ręką woźnicy targnięte konie stanęły jak wryte. Na wzgórzu, przy drodze, stała Miggless z błyszczącém okiem, powiewając ku nam białą chustką i błyskając białemi zębami. Odpowiedzieliśmy jéj wzajemnie, powiewając kapeluszami. Bill, zapewne aby uciec przed ogarniającym go gwałtownie urokiem, szarpnął lejce; konie porwały się z miejsca i dyliżans potoczył się pędem błyskawicy... Po chwili, domostwo okolone wysokim murem, wzgórze przydrożne, chustka biała, błyszczące oczy i uśmiechnięte usta, wszystko to znikło jak senne widzenie.
W milczeniu jechaliśmy do North Fork. Tu dopiéro, gdy dyliżans zatrzymał się u podjazdu hotelu, gdyśmy weszli do sali jadalnéj i zasiedli za stołem, ożywiła się rozmowa.
— Napełnijmy kielichy — zawołał sędzia i odkrył z uszanowaniem głowę.
Poszliśmy za jego przykładem. Złoty trunek zakipiał w napełnionych po brzegi kielichach.
— Zdrowie Miggless! — wniósł sędzia i dodał: — Szczęść jéj Boże.
Kto wié? czy w istocie Bóg jéj nie dopomaga!