Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/69

Ta strona została przepisana.

i leżałby niewiadomo jak długo, gdyby mu spoczynku — jak wiele innych zresztą filozoficznych spoczynków — nie zakłóciło natręctwo istoty należącéj do płci... nie filozoficznéj wprawdzie, lecz za to nadobnéj.
Miss Mary, znana miejscowéj dziatwie pod tém imieniem nauczycielka elementarnéj szkółki, odbywając poobiednią przechadzkę i dostrzegłszy z przeciwległéj strony drogi krzak rozkwitlych azalij, zdążała po kwiecistą zdobycz, zgrabnie unosząc suknię, wzdragając się nieco na pył i na błoto, grożące pokalaniem rąbka białéj spódniczki. Nagle... ujrzała leżącego pod krzakiem mężczyznę i... wydała lekki okrzyk przestrachu. Spłaciwszy dług ten kobiecéj lękliwości, wpadła wnet w drugą ostateczność, rozzuchwaliła się do tego stopnia, że się zbliżyła do ujrzanego potworu. O sześć czy siedem kroków stanęła w postawie zdradzającéj przecież gotowość do odwrotu, za lada znakiem życia potworu. Pod krzakiem nic się nie ruszyło. Ośmielona coraz więcéj Miss Mary postąpiła bliżéj, aż drobną nóżką potrąciła tkwiącą u wezgłowia pijaka kartę z paszkwilowym na winiarnię Mac-Gorcla wymierzonym nadpisem.
— Głupcy! — szepnęła, przymiotnikiem tym obejmując w myśli całą nie nadobną połowę miejscowych mieszkańców. Niedawno przybyła, obca, samotna, oszańcowana zresztą całą bateryą purytańskich zasad, nie miała jeszcze czasu stwierdzić powszechnie sławionéj galanteryi kalifornijczyków.
Stojąc tak nieopodal krzaku azalii, Miss Mary zauważyła, że promienie słońca padają wprost na głowę śpiącego. Podjąć rzucony kapelusz, przykryć mu nim głowę, wymagało niemałéj odwagi, zwłaszcza że ów mniemany „śpiący" szeroko roztworzył oczy. Tém niemniéj zdobyłaby się może Miss Mary na czyn bohaterski, gdyby leżący człowiek nie powstał nagle, bełkocąc coś niezrozumiałego.
W niezmąconéj żadną refleksyą głębi swéj myśli, Sandy uznawał promienie słońca za najlepszy z darów nieba. W latach dziecinnych lubiał leżéć z odkrytą głową, a w obecném usposobieniu, uważał już, że głupcy tylko lub szaleńcy znosić mogą kapelusze, do czego go nikt na całym świecie nie mógłby zmusić, a więc powtarzał bełkocąc:
— Paliło, grzało, smaliło... i cóż z tego?... Tém lepiéj.
Miss Mary cofnęła się. Odległość wróciła jéj odwagę, spytała go więc rezolutnie, czego żąda?
— Paliło, grzało, smaliło — odpowiedział Sandy głos podnosząc, lecz rozproszonych myśli nie umiejąc jaśniéj wyrazić.
— Niegodziwy człowieku! — zawołała oburzeniem zdjęta Miss Mary — wracaj prędzéj do domu.