Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/73

Ta strona została przepisana.

na. Czuł potrzebę poświęcenia się w ten, czy w inny sposób dla dziewczyny, w któréj smagłéj twarzy i szafirowych źrenicach rozmarzonym tonął wzrokiem.
Tu powstrzymuję zapęd mego pióra. Chciałbym, aby bohater mój bohatersko mógł przedstawić się czytelnikom, a tymczasem, wiem to z doświadczenia — i któż z nas o tém nie wie? — że w chwilach podobnéj téj, wśród jakiéj dopiérośmy go opuścili, zamiast poetycznych przygód zjawiają się najpospoliciéj najprozaiczniejsze w świecie przekory, pod postaciami bądź natręta, bądź obojętnego przechodnia. Wolę zatém powiedziéć poprostu, że nic nie przerwało téj sielanki młodości i wiosny. Ptaki szczebiotały trzepocząc skrzydłami, dzięcioł stukał w drzewo, a poniżéj rozlegały się srebrne głosy rozigranéj po lesie dziatwy. To, o czém Miss Mary i Sandy mówili z sobą, nie przedstawia dla obojętnych słuchaczy szczególnego interesu. To, co myśleli, co czuli ciekawszém byłoby zapewne, lecz to właśnie pozostało tajemnicą. Ptaki leśne, przenosząc się z gałęzi na gałąź podsłuchały, że Miss Mary była sierotą, że opuściła dom wuja i przybyła do Kalifornii szukać zdrowia i pracy. Podsłuchały, że Sandy był téż sierotą, przybył do Kalifornii szukać złota i wzruszeń, wiódł życie swobodne... zbyt swobodne, czemu chciał już koniec położyć i... Ciekawe ptaki dowiedziały się wielu rzeczy, o których mówiono, i co z nadpowietrznego ich stanowiska wydało się im niebaczną stratą drogiego czasu, lecz Sandemu i Miss Mary na płonnych tych słowach upłynął dzień cały szybko i błogo i gdy się dzieci zebrały w gromadę, gdy wiedziony uczuciem delikatności Sandy pożegnał nauczycielkę na skraju lasu, dzień ten wydał się jéj najjaśniejszym w szarém pasmie jéj żywota.
Skończyło się wilgotne lato, a z nim razem skończył się rok szkolny. Dzień jeden jeszcze, a Miss Mary odzyska chwilowo swobodę i na czas wakacyjny opuści Red Gulch. W pustéj szkółce siedziała głęboko zamyślona, z głową opartą na ręku. Tak zamyślać się zwykła była od niejakiegoś czasu i być może, że szkoła cierpiała nieco na jéj roztargnieniu. Na kolanach jéj leżał mech, paprocie, odłamki kory i tym podobne leśne pamiątki. Tak się wpatrzyła w drogocenne te skarby, tak się wsłuchała we własne myśli, a może w gwałtowne bicia serca, że lekkie pukanie do drzwi wzięła za pukanie dzięcioła o pień poblizkiego drzewa. Dopiéro gdy się powtórzyło głośniéj i wyraźniéj, porwała się zarumieniona. W otwartych drzwiach stała kobieta, któréj jaskrawe ubranie nie odpowiadało bynajmniéj zmieszanéj, onieśmielonéj postawie.
W przybyłéj Miss Mary poznała odrazu domniemaną matkę jednego bezimiennego ucznia. Czy, że została zawiedzioną w skry-