Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/75

Ta strona została przepisana.

podostatkiem, wszystko ci oddam, wywieź go stąd tylko, umieść w szkołach, opiekuj się nim. Jesteś dobrą i wspaniałomyślną, dopomożesz mu zapomniéć o nieszczęsnéj matce. Zrób z nim, co ci się podoba. Najgorsze, cobyś z nim zrobić mogła, stokroć jeszcze lepszém będzie od tego, coby, zostając przy mnie, widział i słyszał. Wyciągnij go z téj piekielnéj przepaści, z domu hańby i rozpaczy. Gdy wyrośnie, powiesz mu imię jego ojca... Od wielu, wielu lat imię to z ust mych nie wyszło... teraz powiedziéć muszę... Aleksander Morton... zowią go tutaj Sandy...
— O! nie odwracaj się ode mnie, Miss Mary, nie odpychaj mnie, nie opuszczaj Tomcia — zawołała nieszczęsna, załamując dłonie, gdy Miss Mary, nagle powstawszy z miejsca, zbliżyła się do okna.
Długo stała oparta o framugę okna, wpatrzona w dal, w niknące na zachodzie różowe barwy, których odblask zapewne zarumienił jéj czoło, białą szyję i białe, silnie splecione ręce. Barwy niebios zsuwały się coraz niżéj, a Miss Mary milczała ciągle wpatrzona w dal przezroczą. Matka Tomcia, nie powstając z kolan, przyczołgała się do nóg jéj.
— Namyślasz się, Miss Mary — mówiła — będę cierpliwie czekała wieczór cały, noc całą, lecz nie odejdę stąd z niczém. Wszak jesteś tym aniołem, którego we śnie widywałam, niby Anioła Stróża mego Tomcia. Och! Miss Mary! powiedz, żeś mnie wysłuchała! Z twarzy twéj widzę, żeś się ulitowała nad mém dzieckiem...
Ostatni błysk gasnącego zachodu zapłonął na czole Miss Mary. W oczach jéj przemknęły ciepłe, jasne promienie i wnet znikły tak, jak i słońce znikło na dalekim widnokręgu. W ciszy zapadającego zmroku zadźwięczały łagodnie słowa odpowiedzi.
— Dobrze, wezmę to dziecko, przyślij mi je jutro.
Uszczęśliwiona matka podniosła do ust skraj jéj białéj sukni. Z jakąż rozkoszą chłodziłaby w fałdach szat dziewiczych płonące swe czoło.
Miss Mary spytała:
— Czy ten... ten człowiek wie, z czém tu przyszłaś?
— Nie wie i wiedziéć nie będzie — zawołała kobieta. — Co mu do tego, alboż zna swego syna?...
— Idź-że prosto stąd do niego — rzekła spokojnie Miss Mary — i powiedz mu, co zaszło. Powiedz, że ja, rozumiesz, ja biorę jego syna, lecz, że nie zobaczy więcéj nigdy... Tomcia. Gdziekolwiekbądź go wywiozę, widziéć go odtąd nie powinien. A teraz idź, proszę, zostaw mnie samę, znużona jestem, a przed drogą dużo mam zajęcia. Dobranoc.
Zwracając się od progu kobieta chciała dopaść do nóg wspaniałomyślnéj opiekunce Tomcia, lecz Miss Mary roztworzyła ramiona.