Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/82

Ta strona została przepisana.

— Co tam pani widzi na drodze? — pytał pułkownik Starbottle zapatrzoną w szlak srebrzysty.
— Tylko tuman kurzawy — odrzekła z lekkiém westchnieniem — „stado siostry Anny."
Wiadomości z dziedziny literatury pułkownika nie sięgły poza kolumny miejscowych dzienników. Nie zrozumiawszy przytoczenia, z praktyczniejszego rzecz brał stanowiska.
— Hej! — rzekł — nie stado to owiec, lecz jeździec, czy nie Hamlina to czasem siwek? Co, sędzio!
Sędzia pewnym nie był, wtém M-rs Brown zauważyła, że powietrze chłodne, więc weszli do salonu.
Tymczasem Brown był w stajni. Spędzał tu zwykle po obiedzie godziny, zapewne dla zaznaczenia wzgardy względem zebranego w salonie żony kompletu. A może téż, gdyż to jest właściwością natur słabych, napawał się przewagą nad poddanemi sobie istotami. Tę klacz gniadą naprzykład, którą szczególnie lubił, mógł dowolnie smagać i głaskać, co mu się w żaden sposób nie udawało z żoną.
Brown zdaleka spostrzegłszy na drodze wierzchowca i jeźdźca, ucieszył się i z wylaniem witał Jacka. Ten ostatni ulegając natarczywym jego prośbom, po krótkiém wahaniu, poszedł za nim do domu, na górę. Pokój, do którego weszli, miał okna na stajnię i skromne sprzęty: łóżko, stół, krzeseł parę. Na ścianach wisiały strzelby i szpicruty.
— Prywatne moje pokoje — rzekł Brown, wzdychając i rzucając się całym ciężarem na łóżko, podczas gdy gość siadał na krześle przy oknie — jéj pokoje na dole. Od sześciu miesięcy widujemy się tylko u stołu...
Zaśmiał się, lecz nieszczerze, wstał i ujął rękę Hamlin'a.
— Rad jestem, że cię widzę, mój drogi, rad z całego serca. Przywiodłem cię tu, gdyż nie mogłem mówić tam przy służbie, chociaż, Bogiem a prawdą, wróble o tém świegocą na dachu... Nie zapalaj świecy, Jack, księżyc świeci. Oprzyj nogi o stół, siądź tuż przy mnie... na kominku stoi butelka z whisky.
Mr. Hamlin pozostał przy oknie, a Brown odwrócił się do ściany.
— Widzisz-bo, Jack! — ciągnął — nie dbałbym o nią, gdybym jéj nie kochał! Jak na złość kocham i widzę, jak z dniem każdym brnie daléj i nikt nie powstrzyma jéj, nie ostrzeże... Rad jestem, z całego serca rad, że cię widzę.
Ująwszy zimną dłoń przyjaciela, ściskał ją znów serdecznie i byłby zapewne w swych szerokich zatrzymał dłoniach, gdyby Hamlin nie był cofnął ręki. Założył ją za spięty na piersiach surdut i widząc, że mu przecie wypada coś powiedziéć:
— Od jakże to dawna? — spytał od niechcenia.