Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/83

Ta strona została przepisana.

— Odkąd przybyła tu, pamiętasz? w Magnolia. Szalony byłem, Jack! lecz wówczas nie wiedziałem doprawdy, że ją tak szczerze kocham! Przemieniła się dla mnie zupełnie! Ale to nic... Rad jestem, Jack! z całego serca rad, że cię widzę... widzisz-bo, nie to jeszcze, że mnie kochać przestała i że bałamuci tych tam fircyków. Wiem, że nie zasługuję na jéj przywiązanie. Przegrałem je w Magnolia! a bałamuctwo — rzecz kobieca, nie szkodzi nikomu, fircykom chyba... tém lepiéj! Więc nie to, mój drogi, ale widzisz-bo, zdaje mi się... ona pewnie kogoś kocha! Nie wstawaj, Jack! jeśli ci siedziéć nie wygodnie, oprzyj się o poduszki, wyjmij z kieszeni rewolwer...
— Od sześciu-bo widzisz miesięcy — ciągnął — zmieniła się do niepoznania, ręczę, że nieszczęśliwą nie jest... spłoszona, zdenerwowana, samotności szuka... Zdarzyło mi się złapać ją patrzącą na mnie nieśmiało, żałośnie... I listy jakieś pisuje! W ostatnich czasach, uważałem, składa, to rozkłada rzeczy swe, błyskotki, fatałaszki, falbanki. Jack! jak myślisz, czy nie zamierza ona czasem opuścić mnie? Widzisz-bo, wszystko znieść gotów jestem, ale uciekać tak, pomyśl tylko, jak złodziejka...
Zatopił twarz w poduszki. Przez chwil kilka słychać było ruch wahadła stojącego na kominku zegara. Promienie księżyca prześliznęły się daléj, łóżko i leżący na nim Brown nurzali się w pełnym cieniu.
Z mroków wyszło pytanie:
— Jack! co począć?
Od okna szybka i stanowcza zabrzmiała odpowiedź:
— Zoczyć gacha i w łeb mu palnąć.
— Ależ, Jack...
— Wie, co ryzykował...
— Ależ, pomyśl, czy to mi ją powróci?
Hamlin, nie odrzekłszy słowa, postąpił ku drzwiom.
— Nie odchodź, Jack! zapal świecę, usiądź tu, przy mnie. Rad jestem, z całego serca rad, że cię widzę, mój drogi!
Jack zawahał się. Usiadł przy stole, świecę zapalił, z kieszeni dostał karty, oczu nie spuszczając z łóżka i leżącego na nim Browna. Zatopionéj w poduszki twarzy dojrzéć nie mógł. Tasował, przeciął, zebrał, pociągnął wlewo ku łóżku, wprawo ku sobie.
Wyszła dwójka, potém jego własna karta, król... zgarnął, przetasował i nanowo. Na dziadka padła dama, jemu trójka. Jeszcze raz: tam dwójka tym razem, tu król...
— Dwa przeciw jednemu — zauważył na głos.
— Co mówisz, Jack?
— Nic.