Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/84

Ta strona została przepisana.

Ciągnął daléj. Teraz na dziadka same padały tuzy, jemu same piątki, dwójki.
Tymczasem, czy to pod kojącém wrażeniem bytności w pobliżu przyjaciela, czy pod innemi wpływami, Brown usnął. Mr. Hamlin powstał z miejsca i zbliżył się do okna. Długo spoglądał na uśpione, w srebrzystych parach nurzające się miasto. Powiew wiatru przyniósł szmery wody i jodeł. Spojrzał w górę. Po błękitnych, złotym piaskiem usianych przestrzeniach, staczała się gwiazda, ciągnąc za sobą warkocz świateł. Spadła jedna, druga, trzecia. Zjawisko to nastręczyło szulerowi myśl zasiągnienia raz jeszcze rady wyroczni: jeśli jeszcze jedna spadnie, w ciągu kwadransa... Z zegarkiem w ręku czekał... Nie spadła.
Zegar tymczasem uderzył drugą. Brown spał w najlepsze, Hamlin zbliżył się do stołu, wyjął list z kieszeni, czytał przy migającym się płomieniu świecy, jeden wiersz, kobiecą ręką, ołówkiem nakreślony:
„O trzeciéj bądź z tilbury przy Corralu“.
Brown ocknął się.
— Jack! jesteś tu?
— Jestem.
— Nie odchodź, mój drogi! Wyobraź sobie dziwny sen miałem. Śniły mi się stare dzieje, jakobyśmy się z żoną nanowo pobrać mieli, a księdzem... no, zgadnijże, kto był księdzem? Ty! we własnéj osobie! Zabawny sen!
Szuler zaśmiał się swobodnie. Usiadł na krawędzi łóżka Browna, trzymał dopiéro co przeczytany list w ręku.
— Powstań-że, człowiecze!
Brown powstał, chwytając rękę, którą mu Hamlin podawał.
— Chcesz cygara?
— Daj ognia.
Hamlin skręcił trzymany w rękach list, zapalił przy świecy, podał mu ognia i palący się papier trzymał dopóty, dopóki mógł utrzymać, resztę wyrzucił przez okno. Ostatnia iskra w przepaść ciemną spadła nakształt gwiazdy. Śledził za nią okiem — zgasła.
— Posłuchaj, stary! — rzekł, rękę kładąc na ramieniu Browna — za dziesięć minut będę tam na drodze. Uniosę się jak ta oto iskra. Nie zobaczymy się więcéj. Na odjezdném przyjm radę, wiesz przecie, że i waryaci dobrze radzić umieją. Otóż słuchaj! Wyprzedaj się, zabierz żonę, wyjedź stąd, nie tu miejsce dla ciebie, dla niéj. Powietrze tutejsze niezdrowe. Powiedz jéj, że wyjechać musi, opierać się będzie, zmuś ją. Przestań kwilić, kwilenie rzecz dziecięca, tyś nie anioł i ona nie święta... ot... poprostu kobieta. Traktuj ją jak kobietę, mężczyzną bądź, a nie mazgajem. Bywaj zdrów.