Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/88

Ta strona została przepisana.

obelżywych i pięści. Błąkała się po lasach, płoszyła ptactwo i nieraz w znacznéj od osady odległości, nauczyciel spotykał ją włóczącą się po drogach, bosą, odartą, z rozwianemi włosy. W zwykłych tych swych włóczęgach, żywność zawdzięczała litości rozproszonych w górach osadników. Nie była to zresztą jedyna pomoc zsyłana jéj przez opatrzność. Wielebny Jozue MacSnagley, miejscowy kaznodzieja, zajął był się jéj losem i umieścił jako służącą w gospodzie. Lecz półmiski, któremi ciskała w twarz rządcy, zawsze gotowe a niezawsze grzeczne odpowiedzi na żarciki gości i zgorszenie, jakie śród znamienitych rodzin wywołało jéj uczęszczanie wraz z innemi dziećmi do szkółki niedzielnéj, nie dozwoliły jéj korzystać dłużéj z téj świetnéj, wyrobionéj sobie przez wspaniałomyślnego kaznodzieję pozycyi.
Taka była przeszłość, takie, porwaną odzieżą, potarganemi włosy, poszarpanemi do krwi rękoma i nogami stwierdzone świadectwo stojącego teraz przed nauczycielem dziewczęcia. Z oczu jéj biła łuna śmiałych, wyzywających spojrzeń.
— Przychodzę tu umyślnie tak późno — rzekła bez zająknienia, i nie spuszczając oczu — wiedziałam, żeś pan sam. Nie przyszłabym za nic, póki są dziewczęta! Nienawidzę ich, a one mnie. Oto w czém rzecz. Wszak pan utrzymujesz szkołę, co, może nieprawda? Chcę się uczyć.
Gdyby do nędznéj swéj odzieży i nędznego wyglądu dodała pokorę łez i prośby, nauczyciel uczułby się litośnie wzruszonym i oto wszystko. Jéj śmiałość budziła w nim pewne uszanowanie, jakie natury szlachetne i oryginalne w sercach szlachetnych wywoływać zwykły.
Wpatrzył się w nią uważnie, a ona nie spuszczając oczu, z ręką na klamce ode drzwi mówiła daléj szybko:
— Na imię mi Mliss, Mliss Smith! w zakład możesz iść o to. Ojcem mym stary Smith, opój, oto w czém rzecz! Mliss Smith jestem i chcę wstąpić do szkoły.
— Bardzo dobrze — odrzekł nauczyciel.
Przyzwyczajona do zaprzeczeń, do słów grubych, a nieraz ostrych i okrutnych, bez innego rzucanych celu, jak dla wywołania znanéj jéj porywczości, zdziwiła się spokojowi nauczyciela. Zatrzymała się na progu, poczęła zwijać naokoło chudych palców pukiel spadających na ramiona włosów, a zaciśnięte jéj wargi drgnęły na zwartych silnie zębach. Rzęsy przysłoniły ogniste i jak noc czarne źrenice, coś nakształt rumieńca usiłowało przebić się przez grube warstwy ogorzelizny i pokrywającego twarz i szyję kurzu. Nagle rzuciła się naprzód i zapłakała gwałtownie, skłaniając się nad