Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/95

Ta strona została przepisana.

— U stóp drzewa — rzekła — przy samych korzeniach jest skrytka... Ale nie powiesz o tém nikomu? — dodała z przestrachem wiewiórki.
Nauczyciel, osłabiony długim postem, na jaki się uskarżał, nie mógł znaleźć wskazanych sobie zapasów. Mliss zaczęła się niepokoić, wychylając się wreszcie z poza gałęzi, spytała:
— A jeśli zejdę, czy obiecujesz nie dotknąć mnie?
Obiecał.
— Niech cię piorun trzaśnie, jeśli mnie oszukujesz! — zawołała.
— I na to zgoda.
Ześliznęła się z drzewa. Przez chwil kilka było słychać tylko gryzienie orzechów.
— A co, posiliłeś się? — spytała wreszcie troskliwie nauczyciela.
Podziękował jéj z największą powagą, zabierając się do odejścia, lecz zanim uszedł kilka kroków, odwołała go, jak się tego spodziewał. Stała pod drzewem blada, z oczyma łez pełnemi. Chwila była dobrą, skorzystał z niéj i ujmując Mliss za ręce, spytał łagodnie:
— Lissy, czy pamiętasz ów wieczór, kiedyś po raz pierwszy przyszła do mnie?
Skłoniła głową.
— Mówiłaś mi, że chcesz wstąpić do szkoły, uczyć się i być lepszą. Odpowiedziałem ci...
— „Przyjdź“ — szybko dopowiedziało dziewczę.
— A teraz — ciągnął tkliwie nauczyciel — cobyś powiedziała, gdyby nauczyciel twój przyszedł do ciebie i prosił cię w zamian, abyś wróciła rozerwać samotność, co mu cięży, uczyć go być lepszym!
Dziewczę ze spuszczoną w dół głową milczało uparcie. Nauczyciel czekał cierpliwie. Cisza była tak wielka, że zając przemykający tamtędy przysiadł, podniósł w górę aksamitne łapki i popatrzył na nich błyszczącemi oczyma. Wiewiórka kołysała się na gałęzi, tuż nad niemi.
— I cóż, Lissy? — szepnął nauczyciel.
Uśmiechnęła się. Poruszone wietrzykiem rozchyliły się wierzchołki drzew i przedzierający się przez splątane gałęzie, pierwszy promień słońca, padł na wahającą się jeszcze, drobną postać dziecka. Nagle porwała dłoń nauczyciela, mówiąc coś szybko i bezładnie. Odgarnął jéj z czoła włosy, ucałował ją i wywiódł za rękę z cieniu lasu na słońcem oblaną drogę.