Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/97

Ta strona została przepisana.

którym zaczęła wkrótce imponować. Dzieci w tym względzie niewiele się różnią od starszych. Gdy się nad stołem podnosiła, o głos się domagając opalona, chuda rączka, zapadało zwykle w szkole milczenie i sam nauczyciel nieraz powątpiewał o słuszności własnych twierdzeń.
Z czasem jednak to, co zajmowało i pociągało zrazu, zaczęło go martwić. Nie mógł nie przyznać, że uczennica jego jest samowolną, hardą, mściwą. Dwa tylko niezaprzeczone posiadała przymioty: nieustraszoną odwagę i zdolność zaparcia się siebie, jako téż do najwyższego stopnia posuniętą szczerość. Kto wie, czy przy charakterze takim, jakim był charakter Melissy, odwaga i szczerość nie są jednoznaczne?
Długo i poważnie rozmyślał nad tém wszystkiém nauczyciel i nie ufając sobie i swéj słabości dla uczennicy, postanowił zasięgnąć rady wielebnego MacSnagley. Postanowienie to niełatwo mu przyszło, nie bez pewnéj ofiary z miłości własnéj, gdyż nie był wcale zaprzyjaźnionym z kaznodzieją. Szło jednak o dobro Melissy. Pomyślał o zjawieniu się jéj w izbie szkolnéj wieczorem, o tém, że ją do niego wiodło przeznaczenie i zdecydował się przemódz niechęć do kaznodziei.
Wielebny przyjął go bardzo uprzejmie, zauważył, że „utył“, wyraził nadzieję, że mu nie dokuczają newralgie i reumatyzmy, na które sam srodze cierpiał, lecząc się „modlitwą i cierpliwością.“
Po chwili milczenia, mającego na celu podkreślenie w pamięci nauczyciela téj niezawodnéj recepty przeciw reumatyzmom i newralgiom, wielebny począł rozpytywać go o „siostrę Morphy, tę ozdobę chrześcijanek, błogosławioną matkę dorastającéj rodziny, śród któréj odznacza się niezrównana miss Klitemnestra“, a tak go rozpalały wdzięki i wzorowe przymioty téj ostatniéj, że mówił o niéj długo i szeroko i to poufnym jakimś tonem. Po kilku niefortunnych próbach zwrócenia rozmowy na inny tor, nauczyciel odszedł, nie zasięgnąwszy żądanéj porady, a przekonany jakoby mu jéj wielebny kaznodzieja odmówił.
Wypadek ten zbliżył go bardziéj jeszcze z jego uczennicą. Dziewczę zauważyło w nim pewien przymus i śród dalekiéj przechadzki, jakie często teraz odbywali razem, zatrzymało się nagle i patrząc mu prosto w oczy spytało:
— Czyś zwaryował? Co?...
Wstrząsnęła czarne pukle włosów.
— Nie? więc tém lepiéj! Może masz jaką nieprzyjemność?
— I to nie!
— Możeś głodny? — (głód wydawał się zawsze Melissie straszliwą i o każdéj dobie mogącą człowieka napaść dokuczliwością).