Czas był pogodny, księżyc się wznosił,
Cichy wieczór kwiaty rosił;
Między zarośla, między opoki
Głucho szumiały potoki;
I zegar w zamku odgłos godziny 5
W dalekie szerzył doliny. —
Alfred nieczuły na wdzięk natury,[1]
Sunąc wkoło wzrok ponury,
Dumał, gdzie wieków pamiętne iodły,
Czarne sczyty w Nieba wiodły; 10
A miecz i szyszak obok puklérza,
Leżały u nóg Rycérza. —
Niezbędny ciężar serce mu gniecie,
Nic lubego niéma w swiecie,
Myśl iego nocy wiernym obrazem, 15
Czarna, i bez granic razem;
I gdy bieg wolny słowom otwiéra,
Tą skargą wiatry przedziéra: —.
„Dopókiż Nieba! okrutne Nieba!
Aby ciérpiéć żyć potrzeba? — 20
Kiedyż legaiąc w ciemnéy mogile,
Znisczę z sobą trosków tyle?
Mamże niestety w mém własném łonie
Samobóycze zkrwawić dłonie! —
- ↑ Ww. 1 — 7 i 56 — 66 przekreślone w rkp.