Strona:PL Fredro Aleksander - Nieznany zbiór poezyj.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz iéno kogut zawołał raz trzeci,
Że piękna zorza na Niebie iuż swieci,        30
Skończywszy modły ze żoną i dziatki,
Szedłem na połów z rozlicznemi siatki;
Które gdy zima mroźne sniegi ciska,
I gdy się każdy tuli do ogniska,
W długie wieczory, przy swietle łuczywa        35
Zręcznie wiązałem z mocnego przędziwa;
Szedłem i z czołna, co lekko nurt porze,
Na czystéy strudze lub wielkiém ieziorze,
Chwytałem ryby wieńciérzem lub włokiem,
Gdzie ledwie z brzegu kto zasięże okiem. —        40
Od Oyca dzieckiem iescze nauczony,
Wiedziałem siéci z któréy rzucać strony,
Wiedziałem sczupak iakie lubi tonie,
Gdzie w błotnych wrzosach légaią okonie,
Iak karpia dostać z głębokiéy pieczary;        45
Lub téż gdy wieczór rozsunął się szary,
Jak po nad nurty smolne swiécąc sęki,
Biiać węgorze ciężkiemi osęki —
I drobne rybki gdzie krzemień na spodzie,
Błysczy i płytkiéy opiéra się wodzie,        50
Umiałem w kosze z iéy nawrócić pędem,
Kamyki wpoprzék ułożywszy rzędem —
Nigdym naprożno niezapocił czoła,
Zawsze mnie wiedła pomyslność wesoła,
Smutek topiłem, radość z sobą niosłem,        55
Spiéwaiąc ciężkiém wyrabiałem wiosłem,
A łódź połowu obciążona darem,
Srebrzyste wody dzieliła ciężarem —
Wysiadam na brzég — w mey chatce się swiéci
To mnie z wieczerzą oczekuią dzieci —        60
Cień ich po oknie lekko się przewleka,
Zdaie mi się głos że słyszę zdaleka,