Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Szwajcer z wodą w kapeluszu. Pij, kapitanie — jest tu wody dosyć, i zimna jak lód.
Szwarc. Pokrwawiony jesteś — cóżeś zrobił?
Szwajcer. Głupiec; żarcik, co ledwie że mi dwóch nóg i jednej szyi nie kosztował. Gdym pędził po wzgórku piasczystym nad brzegiem rzeki — szu! ziemia usunęła się podemną i ja z nią dziesięć reńskich stóp do przepaści — padłem jak długi, a przywołując pięć zmysłów swoich — patrzę — aż najjaśniejsza woda wytryska z pod kamienia. Mam dosyć na ten raz pomyślałem sobie, za mój koziołek — kapitanów, smakować będzie.
Karol oddając kapelusz, ociera twarz Szwajcera. Inaczej nie widaćby było tych blizn, któremi czescy jeźdźcy czoło twe nakarbowali. Woda twoja dobra — blizny ci do twarzy.
Szwajcer. Bah! jeszcze jest miejsca na jakie trzydzieści.
Karol. Tak, dzieci! gorące to było popołudnie i jeden tylko człowiek zabity. Mój Roller padł piękną śmiercią. Wystawiliby mu pomnik marmurowy, gdyby nie za mnie był zginął. Przestańcie na tem. Ociera łzy. Wieleż nieprzyjaciół zostało na miejscu?
Szwarc. Stu sześćdziesięciu huzarów, dziewięćdziesięciu trzech dragonów, koło czterdziestu strzelców — ogółem trzystu.
Karol. Trzysta za jednego! każdy z was do