coś mi tam w stajni powiedział, jakem cię na kasztanka starego pana posadził i pozwolił jeździć po wielkiej łące? Danielu, mówiłeś, niechno ja wyrosnę, i wielki będę, wezmę ciebie na rządcę i razem z sobą do karety posadzę. — Dobrze, powiedziałem i śmiałem się — jak Pan Bóg da życia i zdrowia a starego sługi wstydzić się nie będziecie: to ot poproszę, żebyście mi darowali ten stary domek w wiosce, co już dobry czas pustką stoi — jabym sobie dwadzieścia wiader wina sprowadził i szynkował na stare lata. Ehe, śmiej się, śmiej się, paniczu! Już wywietrzało z głowy — starego sługi nie chcesz poznać; witasz się jak z obcym, z ostrożnością... aleś ty zawsze mój złoty paniczyk — troszkęś sobie hulał, nie gniewaj się za to — bo też młodość to bujność — w końcu wszystko się naprawi.
Karol rzucając mu się na szyję. Tak, Danielu, nie chcę dłużej ukrywać! Jam twój Karol, twój zgubiony Karol! Co robi moja Amalia?
Daniel płacząc. Że też ja stary grzesznik jeszcze się tej radości...! Mój pan i władca żyje, moje go oczy widziały!
Karol. I dotrzyma, co przyrzekł — weź to, poczciwy starcze, za tego kasztanka w stajni. Wciska mu ciężki worek do ręki. Nie zapomniałem ja starego sługi.
Daniel. Jakto, co pan robi? To za wiele; pan się omylił.
Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/132
Ta strona została przepisana.