Karola! Na dwa bóstwa dusza nie ma miejsca — a jam śmiertelna dziewczyna! Wyjmuje wizerunek Karola. Ty, mój Karolu, bądź mi geniuszem opiekuńczym przeciw temu cudziemcowi, niszczycielowi miłości naszej! na ciebie pozierać będę, oczów nie odwrócę — precz, bezbożne spojrzenia na tego! Siada z oczami w wizerunek utopionemi.
Karol. Wy tu, łaskawa pani? I tak smutna? I łza na tym wizerunku? — Któż ten szczęśliwy, dla którego oko anioła się posrebrza? Czy i mnie można tego uświęconego... Chce wizerunek oglądać.
Amalia. Nie! — proszę.. o nie!
Karol cofając się. Ha! a zasługujeż on na takie ubóstwienie? Zasługujeż on?...
Amalia. Gdybyś go znał, panie!
Karol. Byłbym mu zazdrościł.
Amalia. Uwielbiał go, chcesz mówić.
Karol. Ha!
Amalia. Ty byś go tak kochał! Tak wiele było w jego twarzy, w jego oczach, w dźwięku jego głosu, do ciebie podobnego — a co ja tak kocham...
Karol patrzy w ziemię.
Amalia. Tu, gdzie pan stoisz teraz, stawał on razy tysiąc — a przy nim ta, co obok niego zapominała o ziemi i o niebie. Tu oko jego błądziło po wspaniałej okolicy — a ona zdawała się uczuwać ten wielki wynagradzający wzrok i upiększać się na widok zadowolenia najdoskonalszej swej
Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/137
Ta strona została przepisana.