Zaślesz mię na jakie zgliszcze okręgu światowego, z przed oczów twoich wygnane, gdzie się memu obliczu noc tylko samotna i wieczne pustynie przedstawią. Milczące pustkowie swojemi fantazyami zaludnię, a wieczność dostarczy mi czasu do anatomizowania zmieszanego obrazu nędzy powszechnej. Zechcesz mię przez coraz nowe utwory i coraz nowe widowiska nędzy — ze stopnia na stopień aż do zniszczenia prowadzić? Kto mi zabroni, nitki mojego życia tam po za światem przędzone, tak jak i tę rozerwać? Możesz mię w nicość obrócić, tej wolności odebrać mi nie możesz. Nabija pistolet, nagle zatrzymuje się. Mamże z bojaźni przed dręczącem życiem umierać? Nędzy zostawiać zwycięstwo nad sobą? Nie, nie! będę cierpiał. Odrzuca pistolet. Niech udręczenie stępieje na dumie mojej! — Dokończę! Coraz ciemniej.
Herman z między drzew wychodząc. Słuchaj! — słuchaj! — puszczyk wyje przeraźliwie. Tam we wsi dwunasta wybiła. Dobrze, dobrze — zbrodnia spi — w tem dzikiem miejscu nikt nie posłucha. Przybliża się do starych ruin i stuka. Wychodź, nędzarzu, mieszkańcze więzienia — wieczerza twoja przygotowana.
Karol zwolna się cofając. Co to ma znaczyć?
Głos z wewnątrz. Kto stuka? He! Czy to ty, Hermanie, mój kruku?
Herman. Ja, Herman, twój kruk. Wyleź do
Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/149
Ta strona została przepisana.