Franciszek. Nie przebaczył. Szala wyrastała na górę, ale druga pełna krwi odkupienia wysoko trzymała ją w powietrzu. Nakoniec przyszedł starzec, ciężkiem cierpieniem schylony, z ręką pokąsaną od głodu wściekłego — wszystkich oczy z przerażeniem odwróciły się od starca — ja go znałem — miał pukiel srebrnych włosów swoich, wrzucił go do szali grzechów — i patrz! upadła, upadła w głąb przepaści, a szala odkupienia kołysała się wysoko. Wówczas usłyszałem głos wychodzący ze skały: Przebaczenie, przebaczenie wszelkiemu grzesznikowi ziemi i przepaści! ty jeden potępiony! Długie milczenie. No — dlaczego się nie śmiejesz?
Daniel. Mogęż śmiać się, gdy dreszcz mi ciało przejmuje! Sny od Boga pochodzą.
Franciszek. Pfuj! Pfuj! niemów tego! Nazwij mię głupcem, przesądnym dziwnym głupcem. Nazwij, kochany Danielu, proszę cię; wyśmiej mię porządnie!
Daniel. Sny od Boga pochodzą. Będę się modlił za pana.
Franciszek. Kłamiesz, powiadam ci. Idź tej chwili, bież, pędź i zobacz, co się dzieje z proboszczem. Każ mu spieszyć — ale kłamiesz, powiadam ci.
Daniel odchodząc. Bóg niech wam będzie miłosierny!
Franciszek sam. Mądrość motłochu, bojaźń
Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/164
Ta strona została przepisana.