Mozer. Wtenczas po pierwszy raz miecze wieczności na wskroś ci duszę przeszyją, ale po pierwszy raz za późno. Ta myśl, Bóg, obudzą straszliwą sąsiadkę — na imię tej myśli: sędzia. Patrz, Moor, ty życie tysiąca ludzi na końcu palca trzymasz i z tych tysiąca dziewięćset dziewięćdziesiątdziewięć do nędzy przyprowadziłeś. Żebyś był Neronem, nie staje ci państwa rzymskiego — nie staje ci Peru, żebyś był Pizarem. Sądzisz, że Bóg dopuści, aby w świecie jego jeden człowiek jak wściekły rządził i wywracał wszystko na opak? Sądzisz, że te dziewięćset dziewięćdziesiątdziewięć na zniszczenie ci zostawiono, na lalki szatańskiej twojej zabawy? O nie sądź tak! Za każdą minutę, którą im zabiłeś; za każdą uciechę, którą im zatrułeś; za każdą doskonałość, którą im wydarłeś, do rachunku cię kiedyś powoła, a jeźli potrafisz odpowiedzieć: toś wygrał.
Franciszek. Ani słowa więcej, ani słowa! Czy chcesz, żebym twoim śledziennym kaprysom stawał na usługi?
Mozer. Patrzaj, jak przeznaczenie ludzi w straszliwie pięknej stoi równowadze: szala tego życia zniżona podniesie się w tamtem — tu podniesiona, tam na dół spadnie. Czasowe cierpienie tej ziemi tam w wieczny tryumf się zamieni, a tu tryumf śmiertelny tam wiekuistą będzie rozpaczą!
Franciszek z dziką postawą przystępuje do niego.
Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/169
Ta strona została przepisana.