Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/185

Ta strona została przepisana.

nieszczęśliwemu. Wasz mistrz to próżny, tchórzliwy przechwalca.
Karol. Kobieto, co mówisz? Zbójcy odwracają się.
Amalia. Ani jednego przyjaciela? I pośród tych ani jednego? Powstając. Niechaj więc Dydona uczy mię umierać! Chce odejść, jeden z rozbójników mierzy do niej.
Karol. Stój, ani się waż! Kochanka Moora z Moora tylko ręki umierać winna! Zabija ją.
Rozbójnicy. Kapitanie, kapitanie! Co robisz? Czyś szalony?
Karol. Ugodzona — jeszcze jedno drgnienie i już po niej! — No, patrzcie, czy jeszcze macie co do żądania? Ofiarowaliście mi życie — życie, co już do was nie należało, życie pełne obrzydliwości, hańby — ja wam anioła zamordowałem. Co? przypatrzcie się tylko dobrze! Czy dosyć wam na tem?
Grim. Z lichwą dług zapłaciłeś. Toś uczynił, czego żaden człowiek dla honoru nie uczyniłby swego. Chodź dalej!
Karol. Przyznajesz? — Nieprawdaż, życie świętej za życie łotrów, to zamiana nierówna? O zaprawdę mówię, choćby każdy z was na rusztowanie wstąpił a ciało, kawałek po kawałku rozpieczonemi obcęgami wydzierano mu, choćby ta męczarnia jedenaście dni letnich trwała, jeszczeby nie mogła tym łzom równoważyć. Z gorzkim uśmiechem.